Algier. Początek XX
wieku. To czasy, kiedy Algieria nie była jeszcze tak skrajnie
islamska. Francuski kolonializm, w którym brali udział także
Żydzi, zaowocował stworzeniem licznej społeczności żydowskiej w
stolicy. Właściwie wystarczy spojrzeć na liczby, mówią same za
siebie. W całym kraju żyło wtedy blisko 140 tysięcy Żydów. Nie
stanowiło to może pokaźnego procentu, ale z pewnością imponowało
bardziej niż dzisiejsza garstka. 600 osób w całym kraju, jak
podaje Wikipedia.
niedziela, 27 grudnia 2015
niedziela, 20 grudnia 2015
Michel Houellebecq - UIegłość
Z
literaturą wiążą się czasem interesujące anegdoty i zdarzenia.
Wyobraźcie sobie na przykład zbieg okoliczności, który sprawia,
że książka opisująca przejęcie władzy we Francji przez
muzułmanów ma swoją premierę w tym samym czasie, kiedy terroryści
atakują redakcję odpowiedzialną za godzące w islam karykatury. No
cóż – to miało miejsce w rzeczywistości. Uległość
Houellebecqa ukazała się jednocześnie z zamachem na redakcję
Charlie Hebdo.
wtorek, 15 grudnia 2015
Jakub Ćwiek - Chłopcy. Największa z przygód
Są
autorzy, których czytam już w pewnym sensie siłą rozpędu.
Urzekli mnie paroma książkami, więc trwam przy nich, nawet jeśli
niektóre pozycje mnie rozczarowują. Nawet jeśli fascynacja sprzed
kilku lat znacznie już przygasła i nie wczuwam się tak, jak
zasiadając jeszcze w gimnazjalnej ławie. Jednym z takich autorów
jest Kuba Ćwiek – nie byłbym sobą, gdybym nie zainteresował się
ostatnim tomem Chłopców.
Największa z przygód
kończy bowiem kolejną serię autora Kłamcy.
Cień
ma przewagę. Zdołał namieszać Chłopcom w głowach i
przeprogramować ich wspomnienia. Zdaje się, że właściwie
wszystko jest już gotowe i Piotruś Pan może spokojnie przejmować
kontrolę. Tyle tylko, że Pan nie chce wchodzić jak do siebie.
Gdzie tu miejsce na przygodę i zabawę, kiedy wszystko ma podane jak
na tacy? Ale... czy na pewno ma? Dzwoneczek zdołała wyrwać się
spod wpływu Cienia i teraz robi wszystko, aby odzyskać swoich
Chłopców. Naprawdę wszystko.
Ćwiekowi
spodobała się chyba formuła, w jakiej podawał czytelnikom Kłamcę,
Chłopcy są bowiem
skonstruowani w bardzo podobny sposób. Seria zaczyna się od
wesołych opowiadań – jest jajcarsko i przyjemnie. Są motory,
jest BANGARANG!, są przekleństwa, sprośne żarty i sprośne czyny.
Potem jednak pojawiają się Piotruś z Cieniem, a świat Chłopców
przestaje być już tak kolorowy. Największa z przygód
to ostatni tom, domknięcie serii. Z góry wiadomo, że będzie się
działo – akcja stanęła w miejscu, w którym tylko porządne
zamieszanie może cokolwiek rozwiązać. Dzwoneczek musi
skonfrontować się z Panem i Cieniem. Musi też ostatecznie
rozwiązać sprawy z Chłopcami – w szafie tej rodziny pojawiło
się już wystarczająco dużo trupów, żeby nie dało się jej
domknąć.
Trupy
pojawiają się także w historii, po obu stronach barykady. Życie
to nie Nibylandia i Ćwiek doskonale to pokazuje. Śmierć –
największa z przygód – jest obecna w Chłopcach
i wcale nie jest zabawna. Ta seria to w ogóle coś więcej niż
gloryfikacja zabawy i beztroski. To przykład, do czego może
doprowadzić brak poczucia odpowiedzialności i pozostawanie wiecznym
chłopcem. Dowód, że zabawa i radość są w porządku tak długo,
jak długo jest się w stanie z nich zrezygnować, żeby zrobić to,
co zrobić należy.
Nie
przesadzę, kiedy powiem, że to seria o dojrzewaniu. O dojrzewaniu
do brania odpowiedzialności za swoje czyny i pogodzenia się z tym,
że świat nie zawsze jest kolorowy. Dojrzewaniu do tego, że nawet
najbliżsi czasem ranią, ale trzeba umieć im wybaczać. Brzmi to
wszystko trochę patetycznie, ale co poradzę, że o tym te książki
- gdzieś w głębi – są?
Zastanawiam
się, na którym konwencie padnie teraz pytanie dlaczego
zakończenie jest takie beznadziejne?
Bo zakładam, że wszystkim tym, którzy kręcili nosem na koniec
przygód Lokiego, pożegnanie z Chłopcami też nie przypadnie do
gustu. Znów bowiem zapowiada się coś naprawdę grubego, bomba wisi
w powietrzu, a kończy się... lżej. Moim zdaniem – bardzo
odpowiednio.
Tytuł:
Chłopcy.
Największa z przygód
Autor:
Jakub
Ćwiek
Wydawnictwo:
Sine
Qua Non
Data
wydania: 2015
ISBN:
9788379244973
Liczba
stron: 400
niedziela, 13 grudnia 2015
Znasz dzień i godzinę
Dzisiaj będzie trochę inaczej. Pogodziłem się już z faktem, że nie dam rady dokończyć Wyzwania. To co - i tak przeczytałem dużo książek, których sam z siebie pewnie bym nie tknął. Teraz jednak czuję już tylko presję, a przez to czytanie przestaje być przyjemnością. A chyba nie o to chodzi, co?
Dlatego dziś totalnie przełamię konwencję, na pohybel rutynie. Jest niedziela, więc niby czas na recenzję wyzwaniową, a nie będzie recenzji w ogóle. Będzie jednak tekst, który mógłbym zakwalifikować do jednej z kategorii - bo to tekst autora o inicjałach jednakowych z moimi. Mój, mówiąc konkretniej.
Kiedy go pisałem, byłem z niego całkiem dumny. Teraz parę rzeczy zrobiłbym pewnie inaczej, ale nadal uważam, że to dobry tekst. Wiem, że cholernie długi, jak na standardy tego bloga, ale polecam!
czwartek, 10 grudnia 2015
Marcin Mortka - Wyspy Plugawe
W
styczniu pojawiła się pierwsza recenzja na tym blogu. Dotyczyła
Czarnej Bandery Jacka Komudy.
(Piszę Jak Debil, Bo Każde Słowo Wielką Literą.) Dzisiejszą
recenzję uznajmy więc za swego rodzaju pętlę – ten rok bowiem
powoli się już kończy, a ja znowu napiszę parę słów o
piratach.
Zanim
jednak przejdę do konkretów, lojalnie uprzedzam – Wyspy
Plugawe to już drugi tom
przygód Rolanda Wywijasa. Jeżeli któreś z Was nie miało jeszcze
okazji sięgnąć po Morza Wszeteczne,
a lubi pirackie klimaty i chciałoby to nadrobić – lepiej nie
czytać, ponieważ możliwe są spoilery dotyczące pierwszej części.
Postaram się ich jak najbardziej uniknąć, jednak to i owo trzeba
będzie zdradzić.
Roland
Wywijas jest kapitanem jednej z najdziwniejszych załóg pirackich,
jakie kiedykolwiek pływały po morzach. Dowodzi zgrają łachudrów
z Mórz Wszetecznych, a powszechnie wiadomo, że pochodzący stamtąd
ludzie są bardzo często dziwacznymi mutantami. I tak oto w załodze
Rolanda znajdują się Rozbgryzg, który byłby wybitnym politykiem,
bo z każdym słowem leje wodę, Ognik – ten z kolei potrafi
wygłaszać dość... ogniste przemówienia – czy Grzmot, satyr
mówiącytakszybkożeniemalniesposóbgozrozumieć. Sam Wywijas też
nie jest zresztą najzwyklejszy – z pleców wyrastają mu macki,
idealnie nadające się do podduszania i szarpania piratów.
Kapitan
z załogą zdążyli już sporo namieszać. Starczy powiedzieć, że
Rolandowi udało się nawet trafić do piekła. A później z niego
wyjść! Tyle tylko, że wiadomo, jak to z tymi diabłami jest –
nie puszczą cię nigdzie, dopoki nie postawisz parafki w odpowiednim
miejscu. A jak już postawisz, to po zawodach, mają na ciebie haka.
Nic więc dziwnego, że na kartach Wysp Plugawych
Roland miota się i kombinuje, aby jakoś uwolnić się i całą
załogę od piekielnej dokumentacji. Ale cyrografy to nie wszystko –
znajdzie się też miejsce na łodzie podwodne, zbłąkane dusze i
utarczki z przeszłości.
Polubiłem
tę zbieraninę. To bez dwóch zdań ciekawa załoga i nie tylko
przez nadprzyrodzone zdolności niektórych jej członków. Miło
czyta się o ich trwodze na dźwięk słów mających więcej niż
cztery sylaby, przyjemnie jest być świadkiem ich wzajemnych
docinek. W końcu można się zachwycić tym, jak poprowadzona
została postać Rolanda – niby to kawał gnoja i nieznoszący
sprzeciwu, twardy kapitan, a jednak miewa przebłyski, momenty, w
których myśli ciepło o swoich kamratach. To taki surowy, ale w
gruncie rzeczy kochający ojciec.
Nie
znam się na statkach i żegludze. Totalnie. Największy okręt nad
jakikolwiek sam sprawowałem kontrolę mieścił jedną osobę i był
dmuchany. Mortka natomiast zrobił porządny research i w książce
nie brak fachowej terminologii. Bardzo się cieszę, że wszystkie
maszty zawierają w swojej nazwie jednak człon -maszt,
a burty -burtę,
bo – chociaż mogłem mylić strony – całość i tak dało się
przeczytać bez nieustannego ślęczenia z nosem w słowniku. Choć
nie ukrywam, że orlopdek musiałem guglować.
Co
tu kryć – podobało mi się. Znowu. Momenty, które miały być
zabawne, rzeczywiście były zabawne, tęgie rozkminy Rolanda
zasługują na oklaski, a przedstawiony na kartach książki piracki
żywot sprawia, że aż chce się zaciągnąć na jakiś okręt. Albo
chociaż obejrzeć Piratów
z Karaibów...
Jestem na tak. Myślę, że tych, którzy czytali Morza
Wszeteczne
do Wysp Plugawych
szczególnie zachęcać już nie trzeba, ale wszystkich tych, którym
ta przyjemność umknęła, bardzo zachęcam.
A
że książkę wygrałem dzięki jednemu z najdurniejszych pomysłów,
to już nie będę się chwalić.
Tytuł: Wyspy Plugawe
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Uroboros
Data wydania: 2015
ISBN: 9788328021280
Liczba stron: 382
poniedziałek, 7 grudnia 2015
Świąteczny prezent dla mola książkowego
Idą
święta, pora pomyśleć o prezentach.
Mogłoby
się wydawać, że obdarowanie mola książkowego to bułka z masłem
– wystarczy kupić mu książkę i będzie się cieszył, nie? Więc
idziecie do księgarni, przedzieracie się między regałami,
oglądacie jedną książkę po drugiej... i nagle okazuje się, że
to nie takie hop. Znasz jego ulubionego pisarza? To super, ale zaraz
przychodzi ci do głowy, że nie masz pojęcia, co już czytał, a
czego jeszcze nie. Może wszystko? Znasz jego ulubiony gatunek?
Świetnie, ale hej, hej... można napisać Wiedźmina
i można napisać Żmiję...
i weź tu teraz traf w coś fajnego.
Oczywiście
najlepiej, kiedy znacie biblioteczkę waszego mola i wiecie, co już
czytał albo na co ma szczególną ochotę. Załóżmy jednak, że
nie macie dostępu do tajników tej wiedzy. I co?
Nie
bierzcie bestsellerów z Empiku! Ani mi się, kuźwa, ważcie. Bardzo
przepraszam, zeszłoroczny Mikołaju, bardzo mi miło, że o mnie
pomyślałeś, ale Zniszcz ten dziennik
nie było tym, co tygryski lubią najbardziej. Zniszcz ten
dziennik wszędzie również nie
będzie. Trzeba pamiętać, że książka sama w sobie jest tylko
medium – a do osoby ma trafić przede wszystkim zawarty w niej
przekaz.
Jeżeli
ktoś połyka jedną pozycję za drugą, kup mu coś, co będzie mógł
przeczytać. Tomy
przeznaczone do zniszczenia to świetny pomysł i ciekawy prezent,
owszem, ale raczej dla osób kreatywnych i uzdolnionych artystycznie.
W internecie można znaleźć wiele bardzo ciekawych realizacji – ja
jednak zdecydowanie lepiej czuję się w czytaniu niż niszczeniu
książek.
Obok
dzienników do zniszczenia często można trafić na jakieś
ociekające wyrafinowanym
humorem Kupy faktów i
inne tego typu rzeczy. To też średni pomysł na prezent dla kogoś,
kto czyta beletrystykę. Dla fana ciekawostek – owszem. Dla kogoś,
kto codziennie wchodzi na joemonstera, żeby przekonać się, czy nie
znajdzie tam nowego artykułu o durnotach – jak najbardziej. Ale
nie dla kogoś, kogo w literaturze pociągają opowiedziane historie.
No
to co kupić? Jeżeli wiecie o kimś, kto jest idolem waszego mola
książkowego, dobrym pomysłem może być jego biografia albo
wywiad-rzeka. Raz, że to książka, dwa, że dotyka interesujących
tematów. Ostatnio nawet dwudziestolatkowie wydają autobiografie
(swoją drogą – co potem? Sequel?), więc szanse, że ulubieniec
waszej ofiary również takową posiada. Chyba że to pan Wojtek,
robiący najlepsze pączki na Jeżycach... wtedy możecie się
rozczarować.
Nie
umiem przekonać się do czytania e-booków. Jestem bardzo
konserwatywny, kiedy chodzi o książki i zdecydowanie wolę
papierowe wersje. Możliwe jednak, że wynika to z tego, że nie
posiadam czytnika – a więc obcowanie z książką w formie
elektronicznej mam tylko za pośrednictwem komputera. Możliwe, że
będący gdzieś w połowie drogi pomiędzy analogowym, papierowym
tomem i ekranem monitora przekonałby mnie do elektronicznych wydań.
Na pewno nie umiałbym się w taki sposób uczyć, przyswajać z tego
rzeczy, które będę musiał zapamiętać, ale lekka literatura, ta
czytana dla przyjemności, mogłaby w sumie się nadać. A o ile
lżejsze stałyby się wszystkie walizki!
Czytelnictwo
to jednak nie tylko sam akt czytania. To także – przynajmniej w
moim przypadku – radość z posiadania książek. Może jestem
odszczepieńcem, ale czuję się chory na myśl, że miałbym oddać
książkę do biblioteki. Zdecydowanie wolę zostawiać je potem na
regale. Lubię sobie rzucić potem na nie okiem i ucieszyć się na
ten widok. Nie patrzcie tak na mnie, Hermiona uwielbiała zapach
pergaminu! Możecie więc spróbować zadbać o to, żeby taki regał
dobrze wyglądał. Kupcie albo – jeżeli jesteście kimś, kto
wiedziałby, co zrobić ze Zniszcz ten dziennik
– sami stwórzcie jakieś fajne podpórki na książki.
Opowieści
nie żyją zresztą jedynie na kartkach papieru. Często wydostają
się poza nie. Dlatego na mojej ścianie wisi plakat przedstawiający
Fight Clubowe mydło,
a na jednej z koszulek mam Lokiego z Kłamcy Ćwieka.
Jeżeli wasz mól książkowy ma jakieś uniwersum albo jakąś
powieść, którą szczególnie lubi, możecie spróbować
zorganizować mu związany z tym gadżet.
No
i na koniec – książka nie musi służyć do czytania. Można w
niej ukryć butelkę alkoholu, słodycze albo zrobić z niej ramkę
na zdjęcie. Wystarczy poeksperymentować... albo odpowiednio dobrze
przeszukać Sieć.
niedziela, 6 grudnia 2015
Bauer, Kaye - Wigilia we dwoje
Recenzja #46 Świąteczna książka
Lubię czasami obejrzeć jakiś lekki, niezobowiązujący film. Może
być nawet nastawiony na perypetie miłosne, jeżeli nie wieje od
niego straszliwym kiczem. Nie wzbraniałem się przed oglądaniem
Przetrwać święta, a Love
actually nawet całkiem lubię i
jestem przekonany, że jeszcze kiedyś najdzie mnie ochota, żeby to
obejrzeć. Dlatego kiedy zobaczyłem, że mam przeczytać książkę,
której akcja dzieje się w czasie świąt, pomyślałem – okej, to
będzie jakaś lekka lektura z romansem w roli głównej. Nie czytuję
takich rzeczy z reguły, a przy tym wyzwaniu miałem zacząć czytać
rzeczy, po które na co dzień nie sięgam – więc pasuje jak ulał.
I tak oto trafiłem na książkę o porywającym tytule Wigilia
we dwoje.
Jakość grafiki adekwatna do jakości powieści ;) |
Charli McKenna jest właścicielką
firmy Prawie jak żona.
Zasadniczo zajmuje się ona świadczeniem usług dla zabieganych,
stale zapracowanych biznesmenów. Nie masz żony, a ktoś musi
przygotować kolację dla współpracowników? Załatwimy to. Musisz
przygotować dom na przyjęcie? Zgłoś się do nas. To usługi tego
typu.
Pewnego dnia do firmy zgłasza się
Max Taylor, bogaty i niesamowicie przystojny facet. Ma dość
nietypowe zlecenie – chce, żeby Charli udawała jego żonę na
pełny etat. Dziewczyna ma się do niego wprowadzić i utrzymywać
towarzystwo Maksa w przekonaniu, że są parą. W pierwszej chwili
Charli nie chce się na to zgodzić, ale potem wizja pływania w
pieniądzach i piękny uśmiech Maksa ją przekonują. Oczywiście
wszystko ma przebiegać profesjonalnie i nie może być nawet mowy o
jakimkolwiek zaangażowaniu emocjonalnym.
Ale – co za niespodzianka! - serce
nie sługa. I oni jednak się w sobie zakochują, jednak zostają
szczęśliwą parą, jednak profesjonalizm przestaje być ważny,
kiedy do głosu dochodzą uczucia. Cóż za zaskoczenie, cóż za
plot twist, cóż za nieszablonowość.
Nie no, tak bardziej serio –
doskonale wiedziałem, za jaką książkę się zabieram i nie miałem
największych wątpliwości, jak potoczą się losy bohaterów. To
ten typ literatury, przy którym wystarczy przeczytać kilka
pierwszych stron, aby nie musieć już czytać dalej. Ja jednak
naiwnie liczyłem na jakieś smaczki. Nie będzie zaskakująco, to
może chociaż zabawnie? Wzruszająco?
Było do bólu naiwnie i słabo. Na
miejscu kobiet bym się obraził, bo książka pokazuje, że można
być totalnym dupkiem, ale mieć trochę hajsu i dzięki temu zdobyć
prawdziwą miłość każdej laski. Będąc facetem też czuję się
urażony, bo główny bohater, zdobywca kobiecych serc i chyba wzór
idealnego mężczyzny, jest płytki jak kałuża i nie ma absolutnie
nic do zaoferowania. Jest personifikacją tej książki?
Brakowało jakiejkolwiek sceny,
która wywołałaby emocje. A nie, sorry. Moment, w którym Max
stwierdził, że Charli wie o nim więcej niż przyjaciele wprawił
mnie w zażenowanie. Bo w powieści nie było właściwie ani słowa
o tym, jak oni się nawzajem poznają i odkrywają. Było natomiast
dużo spontanicznych pocałunków, plucia sobie za nie w brodę i
kolejnych pocałunków.
Muszę obejrzeć Love
actually i odzyskać wiarę w
romantyczno-świąteczne rzeczy. Udanych Mikołajek!
Tytuł:
Wigilia
we dwoje
Autor:
Pamela
Bauer, Judy Kaye
Wydawnictwo:
Harlequin
Data
wydania: 1998
ISBN:
8371493045
Liczba
stron: 155
Subskrybuj:
Posty (Atom)