Kiedy
dziewczynki marzą o byciu księżniczkami, średniowiecze jawi im
się jako piękna epoka – pełna honorowych rycerzy, miłosnych
uniesień i przepięknych pałaców. Gdy te dziewczynki już trochę
podrosną, przestają o tym myśleć. Albo – jak w przypadku E. M.
Thorhall – piszą o tym książkę. Zdaje się, że właśnie
dzięki takim dziecięcym fantazjom powstał Zamek Laghortów,
pierwszy tom cyklu Zbrojni.
Kyla
wychowuje się u krewnych. Wuj nie widzi świata poza kuflem,
natomiast ciotka nieustannie strofuje dziewczynę; polowania są dla
chłopców, Kyla powinna zachowywać się jak przystało na kobietę.
Nie żyje im się najlepiej, a próba zaaranżowania ślubu z
obleśnym staruchem przelewa czarę goryczy – dziewczyna ucieka z
domu. Trafia w ręce najemników Sir Eryka, którzy zabierają ją na
zamek pana. Tam Kyla poznaje prawdę o swoim dziedzictwie, a także
dowiaduje się, czym są dyscyplina, przyjaźń i miłość.
Na
początku powieści pojawiają się informacje o świecie, w którym
przyszło żyć Kyli. Można zacierać ręce, bo wszystko wskazuje na
to, że będzie się działo. Wojna, najazdy, próby odzyskania
niezależności. Wszystko to zwiastuje, że będzie mięsiście.
Niestety nie jest. Całe tło gdzieś znika, kiedy Kyla trafia na
zamek Eryka. Wtedy na pierwszy plan wychodzą miłostki, polowania i
turnieje rycerskie. Istna sielanka, nad którą zdaje się nie wisieć
choćby cień wojny.
Skoro
mamy się obejść bez szczęku mieczy i jęków pokonanych, to może
przynajmniej wątek romansu zostanie dobrze poprowadzony? Każda
kolejna strona udowadnia, że jednak nie. Morht, groźny i władczy
dowódca najemników, to chyba najgorszy casanova w dziejach
literatury. Heathcliff, któremu zabrano nawet te przebłyski, kiedy
dał się lubić. Kyla go drażni, irytuje i rozjusza, więc
mężczyzna wyzywa ją, karze i poniża. Nie brzmi to jak najlepszy
sposób na zdobycie niewieściego serca, a jednak przez cały czas
widać, że tych dwoje ma się ku sobie. Koniec końców – na
szczęście! – Kyla okazuje się jednak nie być aż tak
nielogicznie poprowadzoną postacią.
Im
bardziej entuzjastyczny tekst z tyłu okładki, tym więcej miejsc, w
które można wbić szpilę. Dworskie obyczaje, które miały
przyciągać do książki, ograniczają się do walki w turnieju z
wstążką niewiasty na mieczu. I do zwyzywania tej samej niewiasty
na czym świat stoi – taka widocznie panowała tam etykieta.
Intrygi również nie zmuszają do zastanowienia, chociaż zraniona,
zazdrosna dziwka była chyba najmocniejszą stroną Zamku
Laghortów.
Zjawy
i dziwne istotny są natomiast urzekające. Wyobraźcie sobie, że w
pokoju obok was pojawia się duch. Strach, próba przepędzenia go,
szok – jasne. W końcu okazuje się, że zjawa ma dobre zamiary i
chce wam się tylko przyjrzeć. Kamień z serca. Ale czy to pozwala
zupełnie zapomnieć o tym paranormalnym zjawisku? Czy fakt, że duch
okazał się dobrym facetem, a nie rozjuszonym mordercą, to powód,
żeby całkowicie go zignorować, wyprzeć z pamięci? Dla Kyli i
reszty najwyraźniej tak.
Szału nie ma. Często nie ma też logiki. Jest za to powielanie
schematów, jest banał. To książka, która może przypaść do
gustu dziewczynie z podstawówki albo gimnazjum. I to tylko pod
warunkiem, że nie zdążyła jeszcze przeczytać w życiu zbyt
wiele.
Tytuł:
Zamek
Laghortów
Autor:
E.
M. Thorhall
Wydawnictwo:
Sumptibus
Data
wydania: 2014
ISBN:
9788364756108
Liczba
stron: 174