Recenzja #20 Książka, której akcja osadzona
jest w przyszłości
Wstyd się przyznać, ale jeszcze niedawno myślałem, że nie lubię
Lema. Dziś wiem, że powinienem nie lubić raczej systemu edukacji.
Dzieciaki w podstawóce powinny czytać o
Tolku Bananie albo Wszystkie lajki Marczuka,
a nie groteskowe Bajki robotów,
których nie skumają i zrażą się do autora. Chociaż możliwe, że
to po prostu ja byłem tępy.
Jakieś dziesięć lat po tym, jak
stwierdziłem, że strzelam focha na mistrza polskiego
science-fiction, los – no dobra, studia, ale profesor by się na
pewno ucieszył, gdyby wiedział, że podniosłem go do rangi losu –
zmusił mnie do przeczytania Solaris.
O rany, jak dobrze, że tak się stało!
Kiedy Lem zaczynał tworzyć
science-fiction, był w Polsce jedynym takim pisarzem. Mógł, co
prawda, powoływać się, na przykład, na Niesamowite
opowieści Grabińskiego i to je
wskazywać jako tradycję, do której nawiązwał. Nie ulega jednak
wątpliwości, że w tym, co można nazwać pełnoprawnym
science-fiction, Lem był w Polsce osamotniony. Stworzył sobie
własną niszę i ulokował się w niej wygodnie, samemu będąc
sobie sterem, okrętem i... turbonapędem.
Ale przejdźmy do Solaris.
Czytelnik znajduje się w przyszłości, w której ludzkość pragnie
podbić kosmos. Pragnie i ma ku temu duże predyspozycje –
technologia pozwala na wysłanie człowieka w przestrzeń kosmiczną,
na niektórych planetach moża nawet wylądować. Na Solaris udało
się zbudować stację badawczą. Planeta stała się jednym z
najważniejszych problemów naukowców. Powstały o niej liczne
prace, wydano tak wiele książek, że możnaby budować biblioteki
poświęcone jedynie badaniom nad tą planetą.
Na Solaris zostaje wysłany Kris Kelvin, naukowiec. Szybko orientuje
się, że niewiele rzeczy pokrywa się z rzeczywistością. Owszem,
rozległe wywody naukowe zapełniające książki faktycznie opisują
tę planetę, ale... niewiele z tego wynika. Naukowcy stanęli w
martwym punkcie, badania nie są w stanie ruszyć choćby o krok.
Niby wszystko jest skatalogowane, niby wiadomo – mniej więcej –
jak zachowuje się planeta, ba!, udało się nawet nieco opisać
niemal wszechobecny cytoplazmatyczny ocean... ale właśnie ten
ostatni sprawia zasadniczy problem. Wydaje się bowiem, że jest on w
jakiś pokrętny sposób formą życia. I próbuje nawiązać kontakt
z naukowcami, ale na zupełnie innych niż ludzkie zasadach.
Solaris to książka nie
tylko o kryzysie nauki. To także powieść o ułomności ludzkości,
która nie chce poznawać Wszechświata, chce jednie rozszerzać
granice Ziemi i nie potrafi dobrze zaadaptować się w nowych,
nieziemskich realiach. W końcu to również podróż wgłąb
jednostki. Ocean nawiązuje kontakt z naukowcami, przenikając ich na
wskroś i wyjmując z ich podświadomości rzeczy, które z jakiegoś
powodu wydały mu się istotne. Badacze muszą stawić czoła samym
sobie, emocjom i przeżyciom, z którymi pozornie zdołali się już
pogodzić.
Lem stworzył dzieło, w którym
człowiek zostaje przeciwstawiony własnym lękom, naukowiec staje
się częścią – a nie jedynie obserwatorem – przeprowadzanego
eksperymentu, a ludzkość mierzy się z granicami zbiorowej
świadomości. Solaris
jest w analizie tych zagadnień tak przekonujące i interesujące, że
naprawdę warto po nie sięgnąć. Nawet jeśli ktoś nieszczególnie
lubi science-fiction.
Tytuł: Solaris
Autor: Stanisław Lem
Data wydania: 2012
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
ISBN: 9788308049051
Liczba stron: 340