niedziela, 23 sierpnia 2015

Stanisław Lem - Dzienniki gwiazdowe

Recenzja #31 Książka oparta na lub na podstawie której powstał show telewizyjny.

Philiph Dick, kiedy był już mocno wyżarty przez wszystko, co oferowały psychodeliczne lata sześćdziesiąte, stwierdził, że w Krakowie istnieje komórka podlegająca władzom zza Żelaznej Kurtyny. Organ mający przemycać zakodowane, ważne treści służące kontrolowaniu społeczeństwa. Grupka tworząca pod pseudonimem Stanisław Lem.

Grupkę tę – wspierając się opinią FBI, zgodnie z którą Dick po prostu zwariował i jego donosy bardzo mijały się z rzeczywistością – pozwolę sobie jednak uznawać za jednego nieszczególnie zaangażowanego w gierki władz PRL mężczyznę. Autora science fiction, któremu nieistnienie zarzuca się również dlatego, że – gdyby istniał – byłby najinteligentniejszym polskim literatem.


Opowieści o kosmonaucie Ijonie Tichym powstawały przez ponad trzy dekady. Dzienniki Gwiazdowe, które wpadły mi w ręce, stanowią jądro jego przygód. Wszystkie wyprawy wydają się dość niepozorne – bohater wsiada w rakietę i celowo bądź nie, trafia na obcą planetę. Interesujące, że zamieszkujące wszechświat istoty często bardzo przypominają ludzi – do tego stopnia, że Tichy często nazywa ich w ten właśnie sposób. Uważa, że trzy nogi albo nosy pod pachami to zbyt znikome różnice, żeby zaprzątać sobie nimi głowę. Chyba nie świadczy to najlepiej o wszystkich z nas, którzy mają opory przed podaniem ręki komuś o innym odcieniu skóry, co? Lem poprzez Tichego silnie przesuwa granicę w kategorii innego – chociażby tę zaproponowaną przez Kapuścińskiego.

Ludność zamieszkująca planety, na które trafia Tichy, zawsze boryka się z jakimś abstrakcyjnym problemem albo jest owładnięta z pozoru dziwną ideologią. Jednak w miarę jak kosmonauta zagłębia się w sprawę, można dostrzec, że kwestie władające głowami tubylców są zawsze bardzo ludzkie. Lem posłużył się science fiction w taki sam sposób, w jaki Pratchett korzystał z fantastyki – aby przedstawić ziemskie przywary, durnoty i manie w krzywym zwierciadle. W ten sposób każda podróż, chociaż na pozór jest jedynie zabawną opowiastką, w interesujący sposób zahacza o kwestie filozoficzne, religijne czy moralne.

W ten sposób Lem zwraca uwagę na niebezpieczeństwa, jakie wiążą się z posiadaniem nieśmiertelnej duszy osadzonej w skazanym na przemijanie ciele. Pokazuje także w sposób niemal namacalny, o co chodzi w solipsyzmie i jak mogą funkcjonować jednostki przekonane, że cała rzeczywistość jest wytworem ich mózgów. Nie zawsze jest jednak tak poważnie – przy okazji śledzenia historii Tichego, Czytelnik przygląda się sporowi pomiędzy producentami pralek, a jednocześnie uśmiecha się pod nosem, widząc jakimi drogami może pójść wolnorynkowa konkurencja. Wiele radości przynosi także czytanie o paradoksach związanych z podróżami w czasie.

Trzeba jednak lubić styl Lema, żeby przebrnąć przez karty Dzienników gwiazdowych. Zabierając się do lektury należy pamiętać, że opowiadania te powstawały mniej więcej pół wieku temu – wtedy polszczyzna wyglądała nieco inaczej, a więc również język literacki różnił się od współczesnego. Kiedy jeszcze dodać, że Lem sam w sobie pisze dość specyficznie... no, zaryzykować w każdym razie warto!

Tytuł: Dzienniki gwiazdowe
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: Cyfrant
Data wydania: 2012
ISBN: 9788363471101
Liczba stron: 366