Recenzja
#31 Książka oparta na lub na podstawie której powstał show
telewizyjny.
Philiph
Dick, kiedy był już mocno wyżarty przez wszystko, co oferowały
psychodeliczne lata sześćdziesiąte, stwierdził, że w Krakowie
istnieje komórka podlegająca władzom zza Żelaznej Kurtyny. Organ
mający przemycać zakodowane, ważne treści służące
kontrolowaniu społeczeństwa. Grupka tworząca pod pseudonimem
Stanisław Lem.
Grupkę
tę – wspierając się opinią FBI, zgodnie z którą Dick po
prostu zwariował i jego donosy bardzo mijały się z rzeczywistością
– pozwolę sobie jednak uznawać za jednego nieszczególnie
zaangażowanego w gierki władz PRL mężczyznę. Autora science
fiction, któremu nieistnienie zarzuca się również dlatego, że –
gdyby istniał – byłby najinteligentniejszym polskim literatem.
Opowieści
o kosmonaucie Ijonie Tichym powstawały przez ponad trzy dekady.
Dzienniki Gwiazdowe,
które wpadły mi w ręce, stanowią jądro jego przygód. Wszystkie
wyprawy wydają się dość niepozorne – bohater wsiada w rakietę
i celowo bądź nie, trafia na obcą planetę. Interesujące, że
zamieszkujące wszechświat istoty często bardzo przypominają ludzi
– do tego stopnia, że Tichy często nazywa ich w ten właśnie
sposób. Uważa, że trzy nogi albo nosy pod pachami to zbyt znikome
różnice, żeby zaprzątać sobie nimi głowę. Chyba nie świadczy
to najlepiej o wszystkich z nas, którzy mają opory przed podaniem
ręki komuś o innym odcieniu skóry, co? Lem poprzez Tichego silnie
przesuwa granicę w kategorii innego – chociażby tę zaproponowaną
przez Kapuścińskiego.
Ludność
zamieszkująca planety, na które trafia Tichy, zawsze boryka się z
jakimś abstrakcyjnym problemem albo jest owładnięta z pozoru
dziwną ideologią. Jednak w miarę jak kosmonauta zagłębia się w
sprawę, można dostrzec, że kwestie władające głowami tubylców
są zawsze bardzo ludzkie. Lem posłużył się science fiction w
taki sam sposób, w jaki Pratchett korzystał z fantastyki – aby
przedstawić ziemskie przywary, durnoty i manie w krzywym
zwierciadle. W ten sposób każda podróż, chociaż na pozór jest
jedynie zabawną opowiastką, w interesujący sposób zahacza o
kwestie filozoficzne, religijne czy moralne.
W
ten sposób Lem zwraca uwagę na niebezpieczeństwa, jakie wiążą
się z posiadaniem nieśmiertelnej duszy osadzonej w skazanym na
przemijanie ciele. Pokazuje także w sposób niemal namacalny, o co
chodzi w solipsyzmie i jak mogą funkcjonować jednostki przekonane,
że cała rzeczywistość jest wytworem ich mózgów. Nie zawsze jest
jednak tak poważnie – przy okazji śledzenia historii Tichego,
Czytelnik przygląda się sporowi pomiędzy producentami pralek, a
jednocześnie uśmiecha
się pod nosem, widząc jakimi drogami może pójść wolnorynkowa
konkurencja. Wiele radości przynosi także czytanie o paradoksach
związanych z podróżami w czasie.
Trzeba
jednak lubić styl Lema, żeby przebrnąć przez karty Dzienników
gwiazdowych.
Zabierając się do lektury należy pamiętać, że opowiadania te
powstawały mniej więcej pół wieku temu – wtedy polszczyzna
wyglądała nieco inaczej, a więc również język literacki różnił
się od współczesnego. Kiedy jeszcze dodać, że Lem sam w sobie
pisze dość specyficznie... no, zaryzykować w każdym razie warto!
Tytuł: Dzienniki gwiazdowe
Autor: Stanisław Lem
Wydawnictwo: Cyfrant
Data wydania: 2012
ISBN: 9788363471101
Liczba stron: 366