Recenzja
#32 Książka z jednym słowem w tytule
Czasem przydarzają się człowiekowi dziwne zbiegi okoliczności.
Kiedy jakiś czas temu sięgałem po Dzienniki gwiazdowe,
nie miałem jeszcze pojęcia, jaka będzie następna książka, którą
wezmę do ręki. Wtedy też odezwała się znajoma, żeby
poinformować, że właśnie przeczytała najlepszą książkę, jaką
miała w rękach tego roku. I chętnie mi ją pożyczy. Jaka to była
książka? Ubik
Philipha Dicka.
Tego samego autora, o którym
pisałem w zeszłym tygodniu przy okazji przybliżania wam powiązań
pomiędzy Lemem i FBI. Okazuje się, że bezpośrednią rzeczą
wiążącą polskiego autora science fiction z Dickiem jest właśnie
Ubik. To w związku z
tą książką Lem skontaktował się z amerykańskim pisarzem.
Pragnął wydać ją w serii Stanisław Lem Poleca, ponieważ
znajdowała się ona wysoko w jego prywatnym rankingu. W konsekwencji
okazało się, że jedyną walutą, w jakiej Dick może dostać za to
zapłatę, jest niewymienialny polski złoty. Ach ten Lem – nie
dosyć, że nie istnieje i kontroluje społeczeństwo, to jeszcze
próbuje okraść naszego biednego amfetaministę!
Dziwnie czyta się Ubik
dzisiaj. W wydanej po raz
pierwszy w 1969 roku książce, rok 1992 jawi się już jako
zaawansowana przyszłość. Dick założył, że przez te niespełna
ćwierć dekady na naszym globie zajdą naprawdę duże zmiany.
Przede wszystkim mieli pojawić się na nim ludzie dysponujący
paranormalnymi zdolnościami – telepaci i jasnowidzowie. Problemy
na księżyc miały nie stanowić problemu, a – tu wisienka na
torcie – śmierć, kiedy się z nią odpowiednio obejść, nie
musiała już oznaczać ostatecznego pożegnania.
Joe Chip pracuje w agencji, która
trudni się wysyłaniem swoich ludzi wszędzie tam, gdzie ktoś
wykrył niechcianą obecność telepatów lub jasnowidzów.
Współpracownicy Chipa posiadają zdolności neutralizujące
paranormalne umiejętności innych. To taka przenośna maszyna do
utrzymywania równowagi w przyrodzie, żeby normalsi mogli czuć się
w miarę swobodnie. Agencja nieco podupada, dlatego jej szef –
Runciter – po konsultacji ze zmarłą żoną, ochoczo przystaje na
zlecenie za pokaźną sumę pieniędzy. Decyduje się na to, chociaż
doskonale zdaje sobie sprawę, że coś tu nie gra.
I nie gra, rzeczywiście. Do samego
końca trudno jest jednak stwierdzić co. Joe Chip błąka się po
świecie, który ulega totalnemu rozpadowi, próbując zrozumieć,
dlaczego wszystkie te anomalie w ogóle się dzieją. Co dzieje się
z przedmiotami, ludźmi dookoła oraz z nim samym? W końcu – co
stało się z Runciterem? I czym jest ten cholerny Ubik, o którym
ciągle słyszy, ale nie jest w stanie go dostać?
Nie sposób nie zgodzić się z
Łukaszem Orbitowskim – narkotyki miały wielki wpływ nie tylko na
życie, ale również na twórczość Philipha Dicka. W Ubiku
widać to gołym okiem. I nie mam wcale na myśli faktu, że
bohaterom zdarza się sięgnąć po pobudzające pastylki. Chodzi o
obraz sypiącego się świata, o jego kruchość i niepewność. O
ponarkotyczny stan, w którym wszystko dookoła wydaje się płaskie
i konkretne, a świadomość sprowadza się do samego naćpanego. I o
te momenty trzeźwości, kiedy cała konstrukcja zaczyna się
niebezpiecznie chwiać.
O tym – być może – jest Ubik.
Ale jest też po prostu interesującą powieścią science fiction, w
której może brak tysiąca smaczków, momentami można tęsknić
nawet za spójnością, ale ostatecznie da się odnaleźć to, co w
po-prostu-interesującej-powieści najważniejsze – rozrywkę,
pobudzanie ciekawości i przygodę.
Tytuł: Ubik
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Data wydania: 2011
ISBN: 9788375105230
Liczba stron: 304