Recenzja
#33 Książka, którą posiadasz, a której do tej pory nie
przeczytałeś
Jakie to szczęście, że w wyzwaniu znalazło się kilka tak
ogólnych kategorii. Takich, pod które można podciągnąć
właściwie wszystko, co się akurat przeczytało. Jak książka,
która ma powyżej 500 stron. Albo książka, którą jesteś w
stanie przeczytać w jeden dzień. Albo – jak dziś – książka
posiadana, ale do tej pory nie przeczytana. Lubię kupować książki
na zapas. Źle się czuję, kiedy zbliżam się do końca jakiegoś
tomu i wiem, że nie czeka na mnie żadna nowa pozycja. Dlatego
zawsze istnieje parę książek, które stoją na półce jeszcze
nieprzeczytane.
Jedna z nich trafiła do mnie zupełnie przypadkowo – udało mi się
wygrać jeden z konkursów organizowany przez Kawernę. Do wyboru
było parę różnych książek, z których część już czytałem,
a część mnie zupełnie nie interesowała. Po selekcji wyszło na
to, że w puli jest tylko jedna książka, która mnie interesuje.
Tak trafiło na Szczury Wrocławia. Chaos
– które mam już od jakichś dwóch miesięcy, ale przeczytałem
dopiero ostatnio!
Wrocław. Dziewiąty sierpnia 1963
roku. A właściwie noc z dziewiątego na dziesiątego. Dwanaście
godzin, w czasie których komunistyczne władze musiały poradzić
sobie z niemałym problemem. Pół doby, przez które oddziały ZOMO
miały spacyfikować zachowujących się podejrzanie pacjentów
izolatorium. Noc, podczas której stało się jasnym, że to, co do
tej pory uznawano za epidemię czarnej ospy, jest czymś znacznie
gorszym. W izolatoriach powstają zombie.
Szczury Wrocławia to
książka, w której trudno wskazać głównego bohatera. Akcja
skacze z miejsca na miejsce, od postaci do postaci. Do wielu z
poznanych na kartach powieści ludzi nawet nie warto się
przywiązywać – zombie niewiele robią sobie z uczuć czytelników,
kiedy są głodne, rozszarpią każdego. Okrzyki ej, jestem
bohaterem książki, łapy precz! nie
zdają się na nic.
Na przeszło pięciuset stronach
zapisano jedynie dwanaście godzin akcji. To dość karkołomny
patent, który – gdyby Szmidt dysponował ciut gorszym warsztatem –
mógłby położyć całą książkę. Na szczęście autor sprawnie
posługuje się słowem i lektura nie nudzi tak bardzo, jak się
obawiałem. Jednak w dalszym ciągu uważam, że kilka scen, które
istnieją tylko po to, żeby pokazać zasięg epidemii i pozwolić
umrzeć paru postaciom, można było z powodzeniem zastąpić zwykłym
milicyjnym meldunkiem.
Ale wtedy nie byłoby akcji
promocyjnej na tak dużą skalę! U Szmidta nie giną przypadkowi
bohaterowie. Na kartach powieści giną prawdziwi ludzie – ci,
którzy zgłosili się do pisarza i udostępnili swoje dane osobowe.
To dość makabryczne, pisać do kogoś z przyzwoleniem na
uśmiercenie się w książce, ale z drugiej strony – czytanie o
sobie musi być świetnym uczuciem.
Trochę szkoda, że Chaos
jest zaledwie pierwszym tomem
serii. Przeczytałem pół tysiąca stron, żeby dowiedzieć się, że
na świat spadła apokalipsa. Tylko że zamiast czterech dżokejów,
mamy do czynienia z tysiącami... chodziarzy. I tyle. Nie wiadomo
skąd, nie wiadomo po co i co z tym fantem zrobić. Chciałbym trochę
więcej konkretów i wskazówek, zamiast kolejnych widowiskowych
mordów.
Na końcu książki znajduje się
jeszcze opowiadanie debiutanta – Horda
Artura Olchowego. Zabawny i dość przewrotny tekst pasujący
tematycznie do tego, o czym pisał Szmidt. Naprawdę dobrze, że
został tam umieszczony – zawarta na kilku stronach akcja z
powodzeniem rozwiała wrażenie, że właśnie przeczytałem tom, z
którego niewiele wynika.
Tytuł: Szczury Wrocławia. Chaos
Autor: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2015
ISBN: 9788363944810
Liczba stron: 544