Gdzieś przegapiłem dziesiąty post, a to pierwsza okrągła liczba.
Teraz widzę, że dziewiąty był o śmierci Pratchetta, więc może
i lepiej, że zaraz potem nie świętowałem jubileuszu.
Pięćdziesiąty pękł przy okazji premiery komiksowego Fight
Clubu – dla mnie to było jak
święto, ale chyba nieszczególnie dałem po sobie poznać, że je
celebruję. Dlatego zdecydowałem się na podsumowanie teraz, bo 67
to piękna liczba. Według tradycji w tym roku ukrzyżowano świętego
Piotra i ścięto świętego Pawła. Według książki telefonicznej
to kierunkowy do Adolfowa. Według rządu to idealny wiek emerytalny.
Według matematyki to obecny wiek ludzi urodzonych w 1948 roku.
Według mnie to dobry czas na podsumowanie.
Pierwszy post na blogu pojawił się w trzecią niedzielę stycznia – oznacza to, że mam dwa tygodnie w plecy z Wyzwaniem. To znaczy tyle, że albo wezmę się potężnie do roboty i się wyrobię, albo przytłoczy mnie proza życia i Reading Challenge 2015 zmieni się w Reading Challenge 2015 i ciut-ciut. Druga opcja brzmi nieco bardziej prawdopodobnie... ale czy się przejmuję?
Nie do końca. Trzy kwartały
wyzwaniowej zabawy zaowocowały nie tylko kilkudziesięcioma
recenzjami, ale również garścią przemyśleń na temat samej
zabawy. Jakich przemyśleń?
Czy
czytam więcej?
Trudno wyczuć. Zawsze czytałem
sporo, chociaż zdarzało się, że nieregularnie. Potrafiłem łyknąć
dziesięć książek w miesiąc, ale bywało też, że przez cztery
tygodnie męczyłem jedną pozycję. Teraz się to jakoś unormowało
i odhaczam od czterech do sześciu książek w ciągu miesiąca, co
uważam za całkiem przyzwoitą liczbę.
Czy
ta liczba jest ważna?
Nie, nie jest. Czytanie na czas jest
bez sensu, bo zabija przyjemność lektury. Z tego samego powodu
bywało, że męczyłem się na studiach. Książki są fajne,
chłonięcie ich jest super, a możliwość podyskutowania o tym, to
już w ogóle piękna sprawa, ale świadomość, że wisi nade mną
deadline czasem to niszczyła. Lepiej czytać mniej, ale się tym
cieszyć – to nic odkrywczego. Po prostu odkryłem, że Wyzwanie
niekoniecznie to umożliwia.
Czy
czytam bardziej świadomie?
I tak, i nie. Do momentu pójścia
na studia czytałem książki tylko i wyłącznie dla siebie. Nie
analizowałem ich podczas lektury i jedyne, co miałem o nich później
do powiedzenia, to wrażenia, jakie pozostawały, kiedy już
odłożyłem książkę na regał. Studia zmusiły mnie jednak do
innej lektury, bardziej świadomej. W końcu nie mogłem pójść na
zajęcia i powiedzieć, że no, książka była całkiem git, tylko
końcówka do dupy. Prowadzący mogliby być średnio zadowoleni.
Trzeba było odnajdować w lekturze istotne punkty i rzeczy, o
których warto wspomnieć. To mi zostało, chociaż recenzje rządzą
się swoimi prawami – czasem żałuję, że nie mogę zbyt wiele
zdradzić, żeby nie psuć innym przyjemności z czytania. Obawa
przed spoilerem zabija możliwość głębszej analizy. Na szczęście
komentujący nie zawodzą i czasem właśnie pod postem zradzają się
większe dyskusje.
Czy
czytam bardziej różnorodne rzeczy?
Zdecydowanie. Do końca liceum
ruszałem właściwie wyłącznie fantastykę i kryminały, czasem
jakieś wywiady. Czytałem dużo, ale bardzo schematycznie i wąsko.
Później trochę się to zmieniło, bo jakoś trzeba było
pozaliczać te kolejne egzaminy z historii literatury. Wyzwanie
poszerzyło mi horyzonty. Uświadomiło, że istnieje jeszcze cała
masa literatury ulokowanej gdzieś pomiędzy tym, co czytałem do tej
pory, a tym, o czym lubią dyskutować mądrzy ludzie z wieloma
skrótami przed nazwiskiem. I że tę literaturę też można poznać,
wcale przy tym nie cierpiąc. Długo myślałem, że wszystkie
książki mamy będą czekały na jej alzheimera, żeby przeżyć
drugą młodość – ale jednak nie, prawdopodobnie sięgnę po
wiele z nich, zanim ona będzie mogła czytać je ponownie jak nowe.
Czy
Wyzwanie ogranicza?
O tak. To trochę paradoksalne, bo z
jednej strony rozwija i poszerza horyzonty, ale z drugiej nie pozwala
czytać tego, na co człowiek ma ochotę. Od dobrych kilku tygodni
czekają na mnie Słowa Światłości (oddam,
Klaudia, obiecuję!), za które nie mogę się zabrać, bo ciągle
muszę czytać coś innego. W październiku wychodzą nowi Chłopcy,
kolejny tom Cyklu Demonicznego
i Wyspy Plugawe
Mortki, a ja boję się, że przeczytam to wszystko dopiero w
styczniu. No cóż, wszystko ma plusy dodatnie i plusy ujemne.
A
co z samym blogiem?
Jakoś to idzie, z czego jestem
niesamowicie dumny – to pierwszy projekt od dłuższego czasu,
którego nie cisnąłem w kąt przez słomiany zapał. Jednak i tu
widzę pewne ograniczenia wynikające z Wyzwania. Przede wszystkim
ograniczyłem się do recenzji, co zaczyna mnie coraz bardziej
męczyć. Pewnie pociągnę na tej formule, dopóki nie uporam się z
tymi pięćdziesięcioma kategoriami, ale potem chyba przyjdzie
pomyśleć o jakimś rozszerzeniu. Trochę zaszufladkowałem się
samą nazwą (jak dobrze, że książki trzymam na regale, a nie po
szufladach!), ale z tego będzie można jakoś wybrnąć.
Mnemotechniki polegają między innymi na stworzeniu sobie w umyśle
szuflad, w których przechowywane są informacje – ja mogę udawać,
że mam taki regał i pisząc o wszystkim, piszę o tym, co na
regale, prawda?
Tak to widzę na ten moment.
Ciekawe, czy przy kolejnej okrągłej liczbie postów (132,
oczywiście) jakoś się to zmieni. :)