środa, 21 października 2015

Podsumowanie z okazji 67 postów

Gdzieś przegapiłem dziesiąty post, a to pierwsza okrągła liczba. Teraz widzę, że dziewiąty był o śmierci Pratchetta, więc może i lepiej, że zaraz potem nie świętowałem jubileuszu. Pięćdziesiąty pękł przy okazji premiery komiksowego Fight Clubu – dla mnie to było jak święto, ale chyba nieszczególnie dałem po sobie poznać, że je celebruję. Dlatego zdecydowałem się na podsumowanie teraz, bo 67 to piękna liczba. Według tradycji w tym roku ukrzyżowano świętego Piotra i ścięto świętego Pawła. Według książki telefonicznej to kierunkowy do Adolfowa. Według rządu to idealny wiek emerytalny. Według matematyki to obecny wiek ludzi urodzonych w 1948 roku. Według mnie to dobry czas na podsumowanie.



Pierwszy post na blogu pojawił się w trzecią niedzielę stycznia – oznacza to, że mam dwa tygodnie w plecy z Wyzwaniem. To znaczy tyle, że albo wezmę się potężnie do roboty i się wyrobię, albo przytłoczy mnie proza życia i Reading Challenge 2015 zmieni się w Reading Challenge 2015 i ciut-ciut. Druga opcja brzmi nieco bardziej prawdopodobnie... ale czy się przejmuję?

Nie do końca. Trzy kwartały wyzwaniowej zabawy zaowocowały nie tylko kilkudziesięcioma recenzjami, ale również garścią przemyśleń na temat samej zabawy. Jakich przemyśleń?

Czy czytam więcej?
Trudno wyczuć. Zawsze czytałem sporo, chociaż zdarzało się, że nieregularnie. Potrafiłem łyknąć dziesięć książek w miesiąc, ale bywało też, że przez cztery tygodnie męczyłem jedną pozycję. Teraz się to jakoś unormowało i odhaczam od czterech do sześciu książek w ciągu miesiąca, co uważam za całkiem przyzwoitą liczbę.

Czy ta liczba jest ważna?
Nie, nie jest. Czytanie na czas jest bez sensu, bo zabija przyjemność lektury. Z tego samego powodu bywało, że męczyłem się na studiach. Książki są fajne, chłonięcie ich jest super, a możliwość podyskutowania o tym, to już w ogóle piękna sprawa, ale świadomość, że wisi nade mną deadline czasem to niszczyła. Lepiej czytać mniej, ale się tym cieszyć – to nic odkrywczego. Po prostu odkryłem, że Wyzwanie niekoniecznie to umożliwia.

Czy czytam bardziej świadomie?
I tak, i nie. Do momentu pójścia na studia czytałem książki tylko i wyłącznie dla siebie. Nie analizowałem ich podczas lektury i jedyne, co miałem o nich później do powiedzenia, to wrażenia, jakie pozostawały, kiedy już odłożyłem książkę na regał. Studia zmusiły mnie jednak do innej lektury, bardziej świadomej. W końcu nie mogłem pójść na zajęcia i powiedzieć, że no, książka była całkiem git, tylko końcówka do dupy. Prowadzący mogliby być średnio zadowoleni. Trzeba było odnajdować w lekturze istotne punkty i rzeczy, o których warto wspomnieć. To mi zostało, chociaż recenzje rządzą się swoimi prawami – czasem żałuję, że nie mogę zbyt wiele zdradzić, żeby nie psuć innym przyjemności z czytania. Obawa przed spoilerem zabija możliwość głębszej analizy. Na szczęście komentujący nie zawodzą i czasem właśnie pod postem zradzają się większe dyskusje.

Czy czytam bardziej różnorodne rzeczy?
Zdecydowanie. Do końca liceum ruszałem właściwie wyłącznie fantastykę i kryminały, czasem jakieś wywiady. Czytałem dużo, ale bardzo schematycznie i wąsko. Później trochę się to zmieniło, bo jakoś trzeba było pozaliczać te kolejne egzaminy z historii literatury. Wyzwanie poszerzyło mi horyzonty. Uświadomiło, że istnieje jeszcze cała masa literatury ulokowanej gdzieś pomiędzy tym, co czytałem do tej pory, a tym, o czym lubią dyskutować mądrzy ludzie z wieloma skrótami przed nazwiskiem. I że tę literaturę też można poznać, wcale przy tym nie cierpiąc. Długo myślałem, że wszystkie książki mamy będą czekały na jej alzheimera, żeby przeżyć drugą młodość – ale jednak nie, prawdopodobnie sięgnę po wiele z nich, zanim ona będzie mogła czytać je ponownie jak nowe.

Czy Wyzwanie ogranicza?
O tak. To trochę paradoksalne, bo z jednej strony rozwija i poszerza horyzonty, ale z drugiej nie pozwala czytać tego, na co człowiek ma ochotę. Od dobrych kilku tygodni czekają na mnie Słowa Światłości (oddam, Klaudia, obiecuję!), za które nie mogę się zabrać, bo ciągle muszę czytać coś innego. W październiku wychodzą nowi Chłopcy, kolejny tom Cyklu Demonicznego i Wyspy Plugawe Mortki, a ja boję się, że przeczytam to wszystko dopiero w styczniu. No cóż, wszystko ma plusy dodatnie i plusy ujemne.

A co z samym blogiem?
Jakoś to idzie, z czego jestem niesamowicie dumny – to pierwszy projekt od dłuższego czasu, którego nie cisnąłem w kąt przez słomiany zapał. Jednak i tu widzę pewne ograniczenia wynikające z Wyzwania. Przede wszystkim ograniczyłem się do recenzji, co zaczyna mnie coraz bardziej męczyć. Pewnie pociągnę na tej formule, dopóki nie uporam się z tymi pięćdziesięcioma kategoriami, ale potem chyba przyjdzie pomyśleć o jakimś rozszerzeniu. Trochę zaszufladkowałem się samą nazwą (jak dobrze, że książki trzymam na regale, a nie po szufladach!), ale z tego będzie można jakoś wybrnąć. Mnemotechniki polegają między innymi na stworzeniu sobie w umyśle szuflad, w których przechowywane są informacje – ja mogę udawać, że mam taki regał i pisząc o wszystkim, piszę o tym, co na regale, prawda?

Tak to widzę na ten moment. Ciekawe, czy przy kolejnej okrągłej liczbie postów (132, oczywiście) jakoś się to zmieni. :)