Recenzja
#37 Książka, którą zacząłeś i nie dokończyłeś
Niewiele jest takich książek. Naprawdę. Wychodzę z założenia,
że historia to historia i kiedy się już jakąś zaczęło
poznawać, to wypada ją dokończyć. Albo przynajmniej skończyć
pierwszy tom, jakąś wyodrębnioną część. Nie wiem, skąd taka
przypadłość – prawdopodobnie wynika z tego, że lektura nie
zajmuje mi miesięcy, tylko kilka wieczorów. A tych kilka godzin
mogę już jakoś odżałować, nawet na mizerną książkę.
Przez parę lat stała jednak na półce pozycja, która mnie
pokonała. Patrzyłem na nią i wiedziałem, że mamy jeszcze
niedokończone porachunki, że są między nami sprawy, które trzeba
doprowadzić do końca. Ona też zdawała się wbijać we mnie
szydercze spojrzenie. Nie dałeś rady, cwaniaczku, mówiła. I kilka
razy naprawdę miałem ochotę po nią sięgnąć, żeby w końcu
pozbyć się tej mentalnej drzazgi. Teraz cieszę się, że przez
lata tego nie zrobiłem – bo położyłbym wyzwanie przez brak
możliwości zrealizowania go w pełni.
A co mnie tak zmęczyło?
Pilipiuk. Autor, którego wielu uważa za Pierwszego Grafomana
Rzeczpospolitej. Ojciec znanego żula-obieżyświata, Jakuba
Wędrowycza. Człowiek tak płodny literacko, że klękajcie narody.
W końcu facet, który nieświadomie obrzydził mi archeologię. A
przy okazji autor książki Rzeźnik drzew.
Rzeźnik drzew jest zbiorem
opowiadań. Dzisiaj, po dobrych paru latach od pierwszego podejścia,
nie umiem powiedzieć, co poprzednio mnie tak bardzo zniechęciło.
Wydaje mi się, że nie zdecydowałem się na lekturę od początku
do końca, po kolei, tylko skakałem sobie po różnych tekstach.
Bardzo możliwe, że trafiłem wtedy po prostu na gorsze cząstki,
bowiem chociaż na okładce napisano, że to 12 fachowo
sprawionych opowiadań, książka
nie jest równa. Niektóre opowiadania (Ślad oliwy na
piasku, Bunt szewców czy
niesamowicie kojarzące mi się z Poem Poddasze)
zapadają w pamięć i interesują, ale inne – jak chociażby
tytułowy Rzeźnik drzew czy Czytając w ziemi – nudzą i męczą. Zdarzyło się też, mam tu na myśli Teatralną
opowieść, że koncept był
naprawdę interesujący, ale właściwie wypadłoby to lepiej, gdyby
konceptem pozostał, bo w opowiadaniu coś nie pykło.
Co zasługuje na słowa pochwały,
to umiejętne klejenie zakończeń. Większość opowiadań ze zbioru
ma kompozycję otwartą. I to otwartą bardzo przemyślnie. Kończą
się w takim miejscu i w taki sposób, że człowiek żałuje, że to
tylko opowiadanie. Przecież tam było jeszcze tyle do dodania! Jak
to koniec? Panie Pilipiuku, może powieść o tym, noo? Serio,
łapałem się na tym, że nawet przy tych mniej interesujących mnie
opowiadaniach, przez kilka ostatnich akapitów łapałem taką
zajawkę na więcej, że byłem rozczarowany, że to już wszystko.
Co poza tym? Bywa dowcipnie, bywa
zaskakująco. Bywa też mdło. Na szczęście te nudniejsze momenty
ratują nieco tajemnicze, nieostre ilustracje, często przypominające
stare, bardzo stare fotografie.
Udało mi się przebrnąć, tym
razem bez większych kłopotów i bez myśli o kolejnej kapitulacji,
ale zachwytów brak. Na większe przemyślenia też mnie nie wzięło.
Ot, można sięgnąć, ale nie trzeba.
A może są tu jacyś fani
Pilipiuka, którzy myślą zupełnie inaczej?
Tytuł:
Rzeźnik
drzew
Autor:
Andrzej
Pilipiuk
Wydawnictwo:
Fabryka
Słów
Data
wydania: 2009
ISBN:
9788375740790
Liczba
stron: 488