Recenzja
#23 Książka wybrana po okładce
Czytaliście kiedyś jakiś fanfick? Jakiegoś bloga, na którym
regularnie pojawiają się kolejne części tworu osadzonego w
ukochanym przez autora uniwersum albo opisującego przygody jego
idoli? Bohaterowie takiej twórczości mogą biegać po Hogwarcie
albo grać koncerty – i jeśli główne role przypadają
dziewczynom, chadzać na randki – z Jonas Brothers. Czytaliście?
Takie... dzieła (ciągle waham się nad doborem odpowiedniego słowa)
mają na ogół kilka wspólnych cech – w pierwszej scenie bohater
schodzi rano na śniadanie (SCHODZI! Obowiązkowo, choćby nie miał
piętra i musiał zejść do piwnicy!), wszyscy są do bólu
wyluzowani i gadają do siebie jak ziomeczki z krokiem w kolanach, co
chwilę wplatając w to jeszcze durne żarty i docinki, a całość
napisana jest w absolutnie mizerny sposób. A, jeszcze jedno! Główny
bohater zawsze mógłby nazywać się Mary Sue, gdyby nie nazywał
się akurat inaczej. Wszystko przychodzi mu z łatwością, jest
pieprzonym geniuszem każdej dziedziny i rzeczy, których opanowanie
najlepszym zajmuje lata, on ogarnia w tydzień – wliczając w to
przerwy na randkowanie, durne gadki i strzelanie fochów.
Podczas lektury Pierwszego kroku
Przechrzty nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam właśnie
coś takiego. Tekst wyjęty z bloga jakiejś nastolatki rozkochanej w
magach i historiach z francuskich dworów. Trzeba jednak oddać
autorowi, że byłby to naprawdę niezły blog. Wisienka na torcie
tej kategorii blogosfery.
Ale po kolei. Adam de Sarnac, książę francuski, Cień, wytrawny
szermierz i strateg, zwycięzca wielu bitew, ostatni dowódca Fortu
Adrienne, jest człowiekiem prostym. Problemy zwykle rozwiązuje
ostrzem, a ludzi dzieli na przyjaciół, wrogów oraz tych, którzy
są mu całkowicie obojętni. Przebywa na francuskim dworze, gdzie
odpowiada za bezpieczeństwo rodziny królewskiej – i jednocześnie
własnej.
Wróg pojawia się znikąd. Ot, w zamku robi się nieprzyjemnie,
wszędzie słychać szczęk stali i jęki pokonanych. Ktoś próbuje
dopaść władców i osłabić Francję. I jest to niezwykle silny
przeciwnik. Taki, przed którym nawet Adam de Sarnac musi skinąć z
uznaniem głową. Ale, oczywiście, tego nie robi. To popsułoby jego
image.
Postaci przewijające się przez
karty powieści są niezwykle fanfickowe. Adam de Sarnac jest
mistrzem fechtunku – no dobra, jego podwładny i kumpel, Picard,
jest lepszy, ale to tylko dla zachowania pozorów – jego matka to
wytrawna magini, a mała księżniczka Alijah? Cóż...
Księżniczka Alijah zmierzyła krytycznym wzrokiem swoje odbicie
w lustrze i z aprobatą skinęła głową. Była śliczna. Rzecz
jasna, była też mądra, ale tego lustro nie pokazywało. Przez
moment dziewczynka zastanawiała się nad założeniem okularów,
jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Być może ich noszenie
rzeczywiście sugerowałoby głęboką, uzyskaną w czasie
wielogodzinnych badań wiedzę, lecz stanowczo psułoby owal twarzy.
To właśnie taka książka. Dodajmy do tego rozmowy i relacje
pomiędzy bohaterami. Do królowej Adrienne wszyscy mówią per Ruda
lub Wiewióra, bo tak brzmi przyjaźniej. Księżniczka Alijah,
rozwydrzony bachor, którego z jakichś powodów wszyscy lubią, ma
swój własny oddział chroniących ją legionistów. Sam Adam de
Sarnac odzywa się do wszystkich językiem, który pasowałby raczej
do karczmy niż na królewskie dwory – nie żeby bluzgał, on po
prostu ma w sobie ten luz, kumacie o co kamą, ziomeczki? Nawet
Picard, przydupas Adama, rozmawia sobie ze wszystkimi jak na
niedzielnym obiedzie u babci.
Dlaczego jednak uznałem, że powieść przewyższa wytwory, do
których wcześniej ją przyrównałem? Bo Przechrzta dobrze pisze.
Językowo to wszystko trzyma się kupy, lektura idzie sprawnie i –
wbrew pozorom – całkiem przyjemnie. Nawet niektóre żarty, dzięki
zgrabnemu ubraniu ich w słowa, okazały się zabawne.
Nie zmienia to jednak faktu, że książka się autorowi nie udała.
Akcja przesuwa się w niej niesamowicie prędko. Przeskakujemy od
jednej sceny do drugiej, bez chwili na zatrzymanie się i
przemyślenie tego, co właśnie się stało. Z jednej strony to
dobrze, bo unikamy dłużyzn i nudy, z drugiej – czasem warto nieco
zwolnić, poświęcić jakiejś scenie więcej miejsca, pozwolić
czytelnikowi ją przetrawić. Tego w Pierwszym kroku
zdecydowanie brakuje. Wszystko działo się tak szybko, że nie
jestem nawet pewien, czy to moje niedopatrzenie, czy też nigdzie nie
pojawiło się dokładne wyjaśnienie, kto, po co i z kim właściwie
walczy. Na większość tego typu pytań Adam reagował groźną miną
i warknięciem. Później!
Może błędem było nazywanie głównego bohatera własnym imieniem?
Nie od dziś wiadomo, że taki zabieg sprzyja idealizowaniu postaci.
Może było nim decydowanie się na takie realia? Chorągiew
Michała Archanioła udowodniła przecież, że Przechrzta
potrafi napisać coś naprawdę dobrego. Pierwszy krok był
debiutem tego autora i chyba właśnie to nieopierzenie najbardziej
obwiniałbym o jego mizerną jakość. Nieszczególnie polecam.
Tytuł: Pierwszy krok
Autor: Adam Przechrzta
Data wydania: 2014
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 512