czwartek, 4 czerwca 2015

Fun Home

Co jakiś czas popłakuję sobie nad czytanymi komiksami. A to nie potrafię poczuć ich klimatu, a to uważam, że bohaterowie są zbyt płytcy. Forma gryzie mi się z treścią, fabuła wydaje się mieć dużo większy potencjał do wykorzystania w prozie. I tak sobie narzekam, marudzę i stroję fochy... do niedawna.

Ostatnio w moje ręce trafiły dwa naprawdę dobre komiksy. Jako pierwszy zaprezentuję ten, który zrobił na mnie mniejsze – choć w dalszym ciągu naprawdę spore! – wrażenie.



Fun Home – tragikomiks rodzinny autorstwa Alison Bechdel jest autobiografią autorki przedstawioną w formie powieści graficznej. Dobór właśnie takiego medium wydaje mi się strzałem w dziesiątkę – autorka mogła dzięki temu podzielić się swoimi historiami w sposób przykuwający uwagę i zachęcający do dalszej lektury. Myślę, że Fun Home nie sprawdziłby się jako prozatorska autobiografia głównie z tego powodu, że życie autorki nie jest kopalnią anegdotek. Jest spójną całością, którą trzeba poznać w całej rozciągłości, aby stała się interesująca i zmusiła do przemyśleń.

Obawiam się również, że jako proza, całość mogłaby niebezpiecznie zbliżyć się do feministyczno-lesbijskiej agitacji.



Ze względu na to, że mówimy o autobiografii, kilka słów należy się samej autorce. Alison Bechdel to amerykańska autorka komiksów. Wychowała się w rodzinie nauczycielskiej, ale praca pedagogów nie była jedyną fuchą jej rodziców. Posiadali oni również dom pogrzebowy, tytułowy Fun Home.

Na samym wstępie poznajemy ojca Alison. Przez kilka pierwszych scen jawi się on jako tata idealny. Złota rączka, człowiek potrafiący zrobić wszystko w domu, majsterkowicz i ogrodnik. Jednak obraz ten zostaje szybko zburzony – ojciec nie potrafił żyć w zgodzie z najbliższymi. Ciągłe kłótnie z żoną i wielki dystans w relacjach z dziećmi sprawiały, że Bechdelom daleko było do normalnej, szczęśliwej rodziny.

Z tym ojcem, to w ogóle ciekawa historia – jedną z pierwszych rzeczy, jakiej może dowiedzieć się o niem czytelnik, jest to, że już nie żyje. Komiks staje się więc swego rodzaju rozliczeniem, podsumowaniem relacji Alison z rodzicem, próbą zrozumienia i zaakceptowania wszystkiego, co mogło ich dzielić i łączyć. A łączyć mogłyby ich dwie rzeczy – silne zamiłowanie do literatury oraz... homoseksualizm obojga.



Mogłoby się wydawać, że pozwoliłem sobie na chamski spoiler. Nie wydaje mi się. Homoseksualizm ojca Alison nie jest wielkim plot twistem, można się go domyślać już od początku lektury. Spoiler jest tym mniejszy, że – wydaje mi się – w Fun Home same wydarzenia odgrywają rolę drugoplanową. Najważniejsze są przemyślenia autorki, a więc wszystko to, co dzieje się wewnątrz niej. Do myślenia zmusza nie to, co się dzieje, ale sposób, w jaki jest to komentowane.

A komentowane jest naprawdę dobrze. Narracja skacze z jednego bieguna na drugi, raz będąc niesamowicie chłodną i zdystansowaną, żeby zaraz stać się zabawną i humorystyczną. Zdarza jej się także zapuszczać w kategorie wzruszenia i tęsknoty. Na plus przemawiają także liczne nawiązania intertekstualne, przez które młoda Alison próbowała często uporządkować swoje życie i udowodnić sobie samej, że ma ono jakieś normalne, stabilne fundamenty.

Jest jeszcze jeden element, który podczas lektury mocno przykuł moją uwagę. Rodzice Alison mieli dom pogrzebowy, o czym już wspomniałem. Teraz wyobraźcie sobie, że na co dzień obcujecie ze śmiercią. Przestawiacie trumny, przygotowujecie zmarłych do pogrzebu, nawet śpiąc macie świadomość, że za ścianą znajduje się jakieś martwe ciało. Czy wtedy zgon kogoś bliskiego staje się łatwiejszy do zaakceptowania?  Fun Home pokazuje, jak dziwnym i nieoswajalnym zjawiskiem jest śmierć najbliższych.

Głupio mi, ale – chociaż to komiks – kompletnie nie potrafię odnieść się do szaty graficznej. Jest poprawnie, trochę gotycko... i tyle. Tak uboga wzmianka o stronie rysunkowej jest spowodowana po części tym, że bardzo niewiele wiem o grafice, a po części faktem, że czytając Fun Home nie poczułem się nią ani trochę urzeczony.


Tak czy owak – komiks polecam, bardzo. I z tego miejsca wielkie dzięki dla Dominiki, która mi go pożyczyła, chociaż nie są to tanie rzeczy. Słowo, że obchodziłem się jak z jajkiem! Ugotować się, niestety, nie dało.