czwartek, 25 czerwca 2015

Oxon - Supermoce

#1 Co jest grane? Oxon - Supermoce

Dłuższy czas nosiłem się z zamiarem rozpoczęcia cyklu okołomuzycznego. Wysyp dobrych płyt rapowych na początku roku miał być motorem napędowym. Chciałem wspomnieć o Ludziach sztosach, chciałem o Ezoteryce, w końcu postanowiłem, że już na pewno nie pominę Wyszli coś zjeść. No i... Wyszli wyszli, a mi nie wyszło.

Co jest grane? zaczynam więc z niemal półroczną obsuwą. Obsuwą, czyli czymś, co – obok mega techniki, dykcji i zajawki – stanowi dużą składową autora płyty, o której chciałbym dziś napisać. Oxon i jego Supermoce (których premiera, o dziwo!, na Youtube miała miejsce godzinę wcześniej, niż zaplanowano).


Niesamowicie bawi mnie tendencja raperów do akcentowania, ileż to już czasu nie są oni obecnie na scenie. Idea kredytu, który trzeba spłacić jeszcze przed legalnym debiutem jest spoko, pozwala oddzielić ziarna od plew, ale ma też swoją ciemną stronę. Zmusza słuchacza do notorycznego dowiadywania się, co też kolejny raper zdołał zrymować do gram w to już dziesięć lat. Więc dawaj propsy, brat? Przeszedłem drogi szmat? Dajcie z tym spokój, staph!


Nie mam zielonego pojęcia, jak długo rymuje Oxon. Pierwsza płyta, na którą zwróciłem uwagę – Z tym będzie ci jeszcze łatwiej – ukazała się w 2011 roku. Obstawiam, że pierwsze zwrotki powstawały już kilka lat wcześniej. Jednak bez względu na to, czy raper zdążył już zjeść na muzyce zęby, ze skillem, jaki pokazuje na Supermocach Oxon, może śmiało myśleć o legalnym debiucie.

Tytuł płyty sugeruje liczne odniesienia do komiksów. I rzeczywiście, nie zabrakło ich. Nie są to jednak rozkminy na poziomie Avengers Queby i Eripe, nie trzeba być wielkim fanem Marvela albo śledzić tekstu z RapGeniusem, żeby zrozumieć płynący z utworów przekaz. To raczej luźne nawiązania, Oxon nawija o codzienności, puszczając czasem oczko do innych geeków.

I robi to z jajem i pomysłem. Który kostium to kawałek o bajzlu w domu, Venom opowiada o trudnych do zwalczenia nałogach, a Zakładam maskę to diss na korporacje, o których Gombrowicz powiedziałby, że przyprawiają pracownikom gęby.

Komiksowego klimatu dodają także narratorskie wstawki umieszczone pomiędzy utworami. Chociaż część utworów miałem osłuchaną jeszcze przed premierą, chętnie zapoznałem się z płytą od początku do końca, żeby poznać całą historię bohatera-Oxona. Jednak chociaż Mateusz Klamt ma genialny, klimatyczny głos, trochę szkoda, że jego wstawki nie stanowią osobnych skitów – nie jestem pewien, czy przy którymś odsłuchu z kolei będą równie interesujące, co na początku. Nie mniej jednak – pomysł z lektorem pierwsza klasa, a przełamanie czwartej ściany przed ostatnim numerem wywołuje uśmiech.


W końcu grafiki. Tomasz Szyrwiel z tesz.pl jest autorem ilustracji do wszystkich utworów z płyty, stworzył także okładkę. To właśnie jego prace przewijają się przez ten wpis. Więcej słów jest zbędne – bronią się same.

A sam rap? Oxon jest artystą kompletnym. Zaczyna się już na kartce, kiedy faszeruje teksty wielokrotnymi rymami, a kończy w studio, w którym artysta nie tylko szpanuje wciąż szlifowaną dykcją (przyspieszenia w Stu nabojach), ale także trochę pośpiewa (genialny refren w Zakładam maskę), trochę powarczy, okraszając każdy numer wieloma smaczkami.

Chociaż robiłem sobie podśmiechujki z obsuwy, ta płyta pozwala myśleć, że Oxon zamierza w końcu wejść w rap na całego. W refrenie Genki Damy podśpiewuje przecież, że tu nie skończy się na wielkich planach, a w tytułowym numerze stwierdza, że nadszedł najwyższy czas, żeby zgarnąć, co mu się należy. No cóż, pozostaje z aprobatą pokiwać głową. 


Oxon na zwrotce, Oxon na refrenie – to jednak mogłoby się trochę przejeść. Dlatego dobrze, że na płycie pojawiają się goście. Chemia pomiędzy Oxonem i Revo w Mary Jane jest wręcz namacalna, wydaje mi się, że ten numer będzie absolutnym mistrzostwem na koncertach. Wspólna płyta tych dwóch raperów będzie zamknięciem rapgry... ale to pewnie dopiero w 2020 roku. Bardzo sympatycznie wypada także Ad.M.a, której szybszy wokal z lekkim rockowym pazurem dobrze koresponduje z kacowym flow Oxona w poświęconym relacjom damsko-męskim Trującym bluszczu. Trochę szkoda, że jej wkład w tę płytę ograniczył się do refrenu. Dużym rozczarowaniem jest natomiast Liga sprawiedliwości, na której oprócz Revo, pojawili się członkowie Patokalipsy i Kojot z Hipocentrum. Lubię bragga, ale nie wtedy, kiedy jest dissem rzucanym w powietrze – a właśnie takie skojarzenia budzą zwrotki chłopaków z Pato. Kojot jednak pierwsza klasa i aż szkoda, że zabrakło dwójki pozostałych członków Hipocentrum.

Muzycznie wszystko gitara. Znaczy – gra i buczy. Znaczy, kurde, sztos jest. Ale gitara też jak najbardziej – riffy Matta Wyrzykowskiego robią niesamowite rzeczy z moim karkiem. Czas wprowadzić pogo na koncerty rapowe.

Tutaj łapcie odsłuch całego albumu, tutaj możecie go zamówić (a warto, chociażby po to, żeby mieć na półce rysunki wspomnianego już TeSza, który Tu był).