niedziela, 28 czerwca 2015

Adam Przechrzta - Pierwszy krok

Recenzja #23 Książka wybrana po okładce

Czytaliście kiedyś jakiś fanfick? Jakiegoś bloga, na którym regularnie pojawiają się kolejne części tworu osadzonego w ukochanym przez autora uniwersum albo opisującego przygody jego idoli? Bohaterowie takiej twórczości mogą biegać po Hogwarcie albo grać koncerty – i jeśli główne role przypadają dziewczynom, chadzać na randki – z Jonas Brothers. Czytaliście?

Takie... dzieła (ciągle waham się nad doborem odpowiedniego słowa) mają na ogół kilka wspólnych cech – w pierwszej scenie bohater schodzi rano na śniadanie (SCHODZI! Obowiązkowo, choćby nie miał piętra i musiał zejść do piwnicy!), wszyscy są do bólu wyluzowani i gadają do siebie jak ziomeczki z krokiem w kolanach, co chwilę wplatając w to jeszcze durne żarty i docinki, a całość napisana jest w absolutnie mizerny sposób. A, jeszcze jedno! Główny bohater zawsze mógłby nazywać się Mary Sue, gdyby nie nazywał się akurat inaczej. Wszystko przychodzi mu z łatwością, jest pieprzonym geniuszem każdej dziedziny i rzeczy, których opanowanie najlepszym zajmuje lata, on ogarnia w tydzień – wliczając w to przerwy na randkowanie, durne gadki i strzelanie fochów.


Podczas lektury Pierwszego kroku Przechrzty nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam właśnie coś takiego. Tekst wyjęty z bloga jakiejś nastolatki rozkochanej w magach i historiach z francuskich dworów. Trzeba jednak oddać autorowi, że byłby to naprawdę niezły blog. Wisienka na torcie tej kategorii blogosfery.

Ale po kolei. Adam de Sarnac, książę francuski, Cień, wytrawny szermierz i strateg, zwycięzca wielu bitew, ostatni dowódca Fortu Adrienne, jest człowiekiem prostym. Problemy zwykle rozwiązuje ostrzem, a ludzi dzieli na przyjaciół, wrogów oraz tych, którzy są mu całkowicie obojętni. Przebywa na francuskim dworze, gdzie odpowiada za bezpieczeństwo rodziny królewskiej – i jednocześnie własnej.

Wróg pojawia się znikąd. Ot, w zamku robi się nieprzyjemnie, wszędzie słychać szczęk stali i jęki pokonanych. Ktoś próbuje dopaść władców i osłabić Francję. I jest to niezwykle silny przeciwnik. Taki, przed którym nawet Adam de Sarnac musi skinąć z uznaniem głową. Ale, oczywiście, tego nie robi. To popsułoby jego image.

Postaci przewijające się przez karty powieści są niezwykle fanfickowe. Adam de Sarnac jest mistrzem fechtunku – no dobra, jego podwładny i kumpel, Picard, jest lepszy, ale to tylko dla zachowania pozorów – jego matka to wytrawna magini, a mała księżniczka Alijah? Cóż...

Księżniczka Alijah zmierzyła krytycznym wzrokiem swoje odbicie w lustrze i z aprobatą skinęła głową. Była śliczna. Rzecz jasna, była też mądra, ale tego lustro nie pokazywało. Przez moment dziewczynka zastanawiała się nad założeniem okularów, jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Być może ich noszenie rzeczywiście sugerowałoby głęboką, uzyskaną w czasie wielogodzinnych badań wiedzę, lecz stanowczo psułoby owal twarzy.

To właśnie taka książka. Dodajmy do tego rozmowy i relacje pomiędzy bohaterami. Do królowej Adrienne wszyscy mówią per Ruda lub Wiewióra, bo tak brzmi przyjaźniej. Księżniczka Alijah, rozwydrzony bachor, którego z jakichś powodów wszyscy lubią, ma swój własny oddział chroniących ją legionistów. Sam Adam de Sarnac odzywa się do wszystkich językiem, który pasowałby raczej do karczmy niż na królewskie dwory – nie żeby bluzgał, on po prostu ma w sobie ten luz, kumacie o co kamą, ziomeczki? Nawet Picard, przydupas Adama, rozmawia sobie ze wszystkimi jak na niedzielnym obiedzie u babci.

Dlaczego jednak uznałem, że powieść przewyższa wytwory, do których wcześniej ją przyrównałem? Bo Przechrzta dobrze pisze. Językowo to wszystko trzyma się kupy, lektura idzie sprawnie i – wbrew pozorom – całkiem przyjemnie. Nawet niektóre żarty, dzięki zgrabnemu ubraniu ich w słowa, okazały się zabawne.

Nie zmienia to jednak faktu, że książka się autorowi nie udała. Akcja przesuwa się w niej niesamowicie prędko. Przeskakujemy od jednej sceny do drugiej, bez chwili na zatrzymanie się i przemyślenie tego, co właśnie się stało. Z jednej strony to dobrze, bo unikamy dłużyzn i nudy, z drugiej – czasem warto nieco zwolnić, poświęcić jakiejś scenie więcej miejsca, pozwolić czytelnikowi ją przetrawić. Tego w Pierwszym kroku zdecydowanie brakuje. Wszystko działo się tak szybko, że nie jestem nawet pewien, czy to moje niedopatrzenie, czy też nigdzie nie pojawiło się dokładne wyjaśnienie, kto, po co i z kim właściwie walczy. Na większość tego typu pytań Adam reagował groźną miną i warknięciem. Później!


Może błędem było nazywanie głównego bohatera własnym imieniem? Nie od dziś wiadomo, że taki zabieg sprzyja idealizowaniu postaci. Może było nim decydowanie się na takie realia? Chorągiew Michała Archanioła udowodniła przecież, że Przechrzta potrafi napisać coś naprawdę dobrego. Pierwszy krok był debiutem tego autora i chyba właśnie to nieopierzenie najbardziej obwiniałbym o jego mizerną jakość. Nieszczególnie polecam.

Tytuł: Pierwszy krok
Autor: Adam Przechrzta
Data wydania: 2014
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 512