Recenzja
#42 Książka, która cię przeraża
Nie jestem nieustraszony. Strasznie boję się na przykład wziąć
na ręce dzieciaka, bo zaraz wydaje mi się, że go popsuję. Jestem
też pełen obaw za każdym razem, gdy mama próbuje czytać mapę.
Ale na książkę, której autentycznie się bałem, trafiłem
ostatnio jakieś sześć lat temu. Gdybym miał teraz zwlekać z
odhaczeniem tej kategorii do momentu, kiedy znowu jakaś pozycja mnie
rzeczywiście przestraszy (Pamiętnik pisany miłością
wywołał wiele wstrętnych emocji, ale bliższych obrzydzeniu niż
lękowi), prawdopodobnie Wyzwanie skończyłoby się
klapą. A tak będziemy mogli przynajmniej udawać, że wszystko gra
i buczy. Bo książka, o której dziś napiszę, nie była
szczególnie przerażająca – ale to będzie nasza słodka
tajemnica, okej?
Jest środek nocy. Panuje zupełna cisza. Jedyne, delikatne światło
w pokoju zapewnia wiszący na niebie księżyc. Nagle w tym półmroku
widać błysk. Ostrze noża, które tej nocy ma pozbawić życia
cztery osoby. Raz, dwa, trzy... Morderca zauważa, że kogoś
brakuje. Mały chłopiec, berbeć w pampersie, zniknął.
Na wzgórzu znajduje się stary cmentarz. Przed laty chowano tam
zmarłych, ale dziś uważany jest raczej za ciekawostkę niż
nekropolię. Dzieci przychodzą tu z dziećmi, żeby zapewnić
maluchom świeże powietrze. Właśnie na tym cmentarzu znajduje
schronienie mały uciekinier. Chłopiec, któremu mieszkańcy
nerkopolii – duchy pochowanych tu ludzi – nadają imię Nikt.
Ponieważ jest podobny zupełnie do nikogo.
Pozwoliłem sobie tutaj streścić jakieś trzy, cztery pierwsze
strony powieści. Mniej więcej przez tyle czasu było jeszcze w
miarę mrocznie i spodziewałem się, że Gaiman może zafundować mi
gęsią skórkę. Wiecie – mrok, potrójne zabójstwo, samotny
dzieciak i poszukujący go bezwzględny morderca. Brzmi całkiem
zachęcająco, kiedy szuka się grozy.
Ale zaraz potem autor daje znać, że nie jest człowiekiem, który
potrafiłby przez dłuższy czas utrzymywać powagę. Mieszkańcy
cmentarza rozładowują całe napięcie, kiedy dyskutują nad
imieniem chłopaka. Potem jest jeszcze dziwniej, jeszcze bardziej
abstrakcyjnie i jeszcze zabawniej. Bo Gaiman ma to dziwne poczucie
humoru, które do mnie trafia. Często to ponury, nomen omen grobowy
humor. Mroczny nastrój pryska. I tyle z przerażającej książki.
Księga cmentarna to tak na
dobrą sprawę bardziej zbiór opowiadań niż spójna powieść.
Formułą kojarzyć się mogą nieco z dwoma pierwszymi tomami
Kłamcy. Co mam na
myśli? Na początku dostajemy bohatera, dowiadujemy się – mniej
więcej – kim jest i skąd pochodzi. Kolejne rozdziały to mogące
funkcjonować autonomicznie, połączone przede wszystkim bohaterami
i miejscem akcji opowieści. Każda całostka prezentuje nieco
starszego Nika, widzimy jak dorasta i z jednej strony zżywa się z
cmentarnym środowiskiem, a z drugiej czuje coraz silniejszą
tęsknotę za światem żywych. No i jest jeszcze wiszący nad nim
cień mordercy, mężczyzny nazywanego Jackiem.
Gaiman po raz kolejny urzekł mnie
zdolnością do budowania rzeczywistości zawieszonej gdzieś
pomiędzy realnym światem i fikcją. Jak w Amerykańskich
bogach naturalna dla nas
przestrzeń miesza się ze światem mitycznym, jak w Nigdziebądź
Londyn Pod wyrywa Richarda z
jego codzienności, Księga cmentarna spokojnie
i konsekwentnie przekonuje czytelnika, że martwa społeczność nie
jest niczym szczególnie dziwnym, a Nikt to całkiem normalny
chłopiec.
Z Gaimanem jest chyba trochę tak
jak z Pratchettem. Albo się ich lubi, albo nie. I jak się lubi, to
na zabój, a jak odpychają, to tak bardzo, że lektura nie sprawia
żadnej przyjemności. Ja lubię. A kiedy jeszcze dodam do tego
piękne ilustracje, to już w ogóle się zachwycam.
Tytuł:
Księga
cmentarna
Autor:
Neil
Gaiman
Wydawnictwo:
Mag
Data
wydania: 2014
ISBN:
9788374804318
Liczba
stron: 288