Recenzja #43 Książka, którą
powinieneś przeczytać w szkole, ale jakoś nie wyszło
Różne kategorie sprawiają mi różną trudność, kiedy trzeba
przyporządkować do nich odpowiednią książkę. Są jednak takie,
które nie stanowią żadnego problemu – ta jest jedną z nich.
Lektury przestałem czytać jakoś w podstawówce, uznawszy je za
nudne. Całe gimnazjum i liceum przejechałem na streszczeniach i
świeceniu oczami. Liceum skończyłem z tróją z polskiego... żeby
dziś mieć wykształcenie wyższe w tym kierunku. Różnie w życiu
bywa, co?
Przyznam, że rzecz, którą przeczytam, wybierałem pod kątem
długości. Bo to naprawdę nie jest tak, że przestałem czytać
lektury z leserstwa. Przestałem, bo zupełnie mnie nie interesowały,
bo uważałem je za nudne i rozwlekłe. I znaczną część dalej za
taką uważam. Dlatego postawiłem na nowelkę, bo co się będę
męczył z czymś, co mi kompletnie nie leży, hę?
Fabuła jest prosta jak konstrukcja drutu. Zakładam, że każde z
was może nie czytało, ale przynajmniej wie, o czym jest
Siłaczka Żeromskiego,
dlatego pozwolę sobie na streszczenie całości. Zabawię się w
Miecia Masochistę, którego w tym miejscu mogę z całego serca
polecić i jednocześnie nadać temu postowi jakiegoś większego
przesłania. Bo przesłanie tej nowelki jest dość mizerne.
Jest sobie Paweł Obarecki. I ten
Paweł jest lekarzem. Dowiadujemy się, że kiedyś był młody i
pełen zapału, chciał pomagać biednym i w ogóle, ale trafił do
Obrzydłówka i mu obrzydło trochę to wszystko. Zaczął się
zadawać z elitą, grać z nimi w karty i coraz bardziej obojętnieć.
I jak kiedyś myślał, że biedzie trzeba pomagać, tak teraz zaczął
myśleć, że jak jedzą ten gruz, to trudno, widocznie im smakuje.
Ale pewnego dnia do Pawła przybiegł chłopak z pobliskiej wsi z
informacją, że tamtejsza nauczycielka jest bardzo chora. No to nasz
lekarz tam pojechał i zobaczył, że w łóżku leży kobitka, którą
znał.
Nasza Siłaczka. Laska, w której
Paweł się kiedyś podkochiwał. Która studiowała ważne rzeczy,
ale ostatecznie skończyła bez hajsu, ucząc biedne dzieciaki i
przymierając głodem. Teraz była już ciężko chora, tak ciężko,
że Paweł nie bardzo mógł jej pomóc. Wysłał chłopca do
Obrzydłówka po chininę, ale tamten długo nie wracał, bo koń się
zmęczył, więc ostatecznie Paweł pognał tam sam. Jednak kiedy
wrócił, było już za późno, bo Siłaczka w tym czasie zdążyła
już wziąć i umrzeć. Pawłem to trochę wstrząsnęło – zaczął
myśleć o niej, jaka cudowna, wspaniała, oddana idei, walcząca o
przekonania, przedkładająca dobro innych nad swoje. I wydawać by
się mogło, że się zmienił, że odzyskał zapał, że znów
zacznie biedakom smarować gruz masłem... ale nie.
I w sumie dopiero ostatni akapit
sprawił, że się uśmiechnąłem. I dla tego ostatniego akapitu
warto sięgnąć po Siłaczkę,
poświęcić jej te pół godzinki i uśmiechnąć się nad
zakończeniem. Bo jest tak pięknie ironiczne, tak pełne drwiny, że
ojej. Co nie zmienia faktu, że bardzo nie lubię Żeromskiego.
Zresztą w ogóle nie lubię ani Młodej Polski, ani pozytywizmu.
Taki jestem wybredny.
To może, żeby jakoś wzbogacić ten post, wyjaśnię dlaczego nie
lubię. Wynika to z tego, że w książkach najwyżej stawiam
historię. Ma być ciekawa, ma mnie przygnieść obcasem do ziemi i
trzymać tam do samego końca. Tymczasem literatura polska tego
okresu jest tak paskudnie rozwlekła, tak rozmemłana, tak nudna, że
nie jestem w stanie znaleźć tam kompletnie nic dla siebie.
Zastanawiam się czasem, jak wyglądałyby te historie napisane przez
jakiegoś współczesnego pisarza, w bardziej nowoczesny sposób. O
ile byłyby krótsze? Czy byłyby wtedy bardziej wciągające?
Trudno powiedzieć. Jakieś pomysły?