Już
dobre kilka lat temu wyrosłem z bycia wojującym antyklerem.
Pamiętam, że lekcje religii z liceum służyły mi głównie temu,
żeby posprzeczać się z katechetką. Nie jestem już pewien, co
dokładnie miałem wtedy w głowie, ale zastanawiam się, jak
zareagowałby jeszcze niepełnoletni Barni, gdyby podsunąć mu pod
nos wywiad-rzekę z księdzem. Łudzę się, że nie było ze mną aż
tak źle, jak mi się teraz wydaje i nie rzuciłbym jej w kąt; w
imię kronikarskiej poprawności muszę jednak napisać, że nie mam
co do tego pewności.
Dlatego
cieszę się, że Życie na pełnej petardzie trafiło
w moje ręce dopiero teraz. Właściwie sam je sobie trafiłem, dając
je rodzicielce w prezencie Gwiazdkowym. No raczej, że musiała mi
pożyczyć.
Ksiądz Jan Kaczkowski jest facetem, którego życie doświadcza właściwie na każdym kroku. Od dziecka boryka się ze słabym wzrokiem, a o tężyźnie fizycznej mógł kiedyś coś słyszeć, ale nigdy jej nie doświadczył. Mimo problemów ze zdrowiem, nigdy nie dostawał i sam do dziś nie daje sobie taryfy ulgowej. Młody Jan robił to samo, co wszyscy i starał się, żeby szło mu jak najlepiej. No... nie grywał w piłkę, ale to z tych samych powodów, z których człowiek uważający, że może zrobić wszystko, nie spędza wakacji na Marsie – wyżej tyłka nie podskoczysz. Problemy towarzyszące księdzu Kaczkowskiemu od dziecka nie były jednak najgorszym doświadczeniem. Ono miało dopiero nadejść – i przyszło, stosunkowo niedawno. Glejak czwartego stopnia. Rak mózgu. Półroczny wyrok, z którym Kaczkowski żyje już kilka lat. Żyje na pełnej petardzie.
Pierwotnie
myślałem, że będzie to książka o walce i życiu z chorobą.
Wtedy nie wiedziałem, że wcześniej pojawiło się Szału
nie ma. Jest rak. Nie czytałem,
więc mogę tylko strzelać, ale to chyba właśnie ta wcześniejsza
książka opowiada o starciu z glejakiem. Życie na pełnej
petardzie to wywiad-rzeka
poświęcony po prostu Kaczkowskiemu. Ksiądz rozmawia z Piotrem
Żyłką o tym, skąd wzięła się w nim – wychowanym w
antyklerykalnej rodzinie chłopcu – sympatia do Kościoła, jaki
był nastoletni Jan i jak wyglądał czas w seminarium. Rozmawiają
także o chwili obecnej – o całkowitemu oddaniu się prowadzeniu
hospicjum. Nie mogło zabraknąć też wszystkiego tego, o co należy
spytać księdza, żeby uatrakcyjnić rozmowę dla pop-odbiorcy –
aborcji, eutanazji, Owsiaka i wewnętrznych problemów kleru.
Trudno
powiedzieć, że książka zrobiła na mnie dobre wrażenie – takie
wrażenie zrobił na mnie przede wszystkim Kaczkowski. To facet, który mówi przystępnym językiem, prosto i zrozumiale, a jednocześnie
potrafi rzucić słowem, którego znaczenia muszę szukać po
słownikach. Facet, który nie kryje się cały pod sutanną. Jasne,
czasem mówi tak, jak księdzu wypada i w niektórych kwestiach to
razi, ale jest zrozumiałe. Bez zażenowania opowiada jednak, jak nie
chciał, aby na święcenia dawano mu wieniec – symbol czystości –
ponieważ po burzliwym okresie dojrzewania żaden był z niego
czystoszek. Pokazuje, w jaki sposób radził sobie z trudnymi
uczniami – ogrami – i jak udało mu się nawiązać z nimi
dialog. Jest po prostu żywym dowodem na to, że ksiądz też
człowiek, o czym czasem bardzo łatwo zapomnieć.
I
może to zabrzmi jak nieodpowiedni żart, ale myślę, że ksiądz
Jan by się nie obraził: trzymam kciuki, żeby takim właśnie żywym
dowodem, z naciskiem na żywym,
pozostał jak najdłużej.
Tytuł:
Życie
na pełnej petardzie, czyli wiara, polędwica i miłość
Autorzy:
Jan
Kaczkowski, Piotr Żyłka
Wydawnictwo:
WAM
Data
wydania: 2015
ISBN:
9788327710123
Liczba stron: 248
Liczba stron: 248