niedziela, 18 października 2015

Arthur Conan Doyle - Studium w szkarłacie

Recenzja #39 Książka napisana ponad sto lat temu

Dzisiejsza recenzja zacznie się od anegdotki. Jakiś czas temu wracałem wracałem z Poznania do rodzinnego domu pociągiem. Taka podróż trwa godzinę z hakiem, a ja wybrałem się na dworzec w ciemno i okazało się, że muszę doliczyć jeszcze godzinę czekania na pociąg. W myśl idei, że inteligentni ludzie się nie nudzą, postanowiłem wziąć tę sytuację na klatę i sięgnąłem do torby po książkę. Zonk, książka została w mieszkaniu. Przede mną dwie i pół godziny marazmu.

Boże, błogosław Shitty Center. Poznańska galeria przyklejona do dworca PKP jest pośmiewiskiem. Miała wyglądać jak pociąg, wygląda jak chlebak. Były wygodne, idealne dla ludzi z torbami, rozsuwane drzwi – zamontowano obrotowe, żeby czasem się za komfortowo nie przemieszczać. Na perony na starym dworcu można było dojść w trymiga, dzisiaj dostać się na niektóre to już dobra rozgrzewka przed właściwą podróżą. Ale ja obiecuję, że już złego słowa o tym miejscu nie powiem. Bo w Chlebaku jest galeria. W galeriach są księgarnie. A w księgarniach są promocje. Między innymi na pierwszą powieść o przygodach Sherlocka Holmesa, Studium w szkarłacie.

I tak oto wydałem dychę, żeby umilić sobie powrót do domu i po raz pierwszy spotkać się z książkową wersją historii najbardziej znanego detektywa wszech czasów.



Doktor Watson  ukończył studia i został chirurgiem wojskowym. Trafiony w ramię, musiał wrócić do Anglii. Teraz mieszka w Londynie, prowadząc leniwy i bezproduktywny tryb życia. Takie życie wymaga jednak pieniędzy, a tych w Watsonowej kieszeni jak na lekarstwo. Znajomy podpowiada mu, że aby zaoszczędzić, mógłby dzielić z kimś mieszkanie. Na przykład z nieco świrniętym, ale intrygującym Sherlockiem Holmesem. Doktor godzi się na to, a nowy współlokator rzeczywiście zaczyna go bardzo frapować. Co robi, czym się zajmuje? Dlaczego w pewnych kwestiach jest geniuszem, a jednocześnie brak mu elementarnej wiedzy w innych dziedzinach? Watson dowiaduje się tego wszystkiego pomału, stopniowo poznając Sherlocka. Jednocześnie pomaga mu rozwiązać zagadkę morderstwa, które zdawało się przerastać dwóch dużej sławy śledczych.

Pierwsze skojarzenie, jakie mam z Sherlockiem Holmesem, to Scooby Doo, serio. Pamiętam z dzieciństwa, że w jednym z odcinków wesoła ekipa z furgonetki współpracowała z tym detektywem i zajadała się fish'n'chips. Potem długo nic, aż do świetnej kreacji Roberta Downey'a Juniora. I w końcu, po latach, oryginał. Trochę to wszystko poszło po dziwnych torach, ale najważniejsze, że wreszcie dotarłem do książki Arthura Conana Doyle'a.

Studium w szkarłacie to kryminał napisany ponad wiek temu. Wiedząc, jak pisano przed laty, nie byłem pozbawiony obaw, kiedy decydowałem się na tę książkę. No ale kurde, była za dychę, a ja byłem zdesperowany. Obawiałem się, że przywitają mnie rozciągnięte zdania, nudne opisy, które mogłyby z powodzeniem nigdy nie powstać i w ogóle więcej nudy niż akcji. Na szczęście byłem w błędzie. Studium w szkarłacie, choć napisane tak dawno, nie nosi znamion tamtej literatury. Jest – z braku pomysłu na lepsze określenie – zbite i konkretne. Cała intryga zajmuje niespełna dwieście stron, więc nie można powiedzieć, że książka jest przegadana. Akcja posuwa się do tego stopnia wartko, że byłem w silnym szoku, kiedy Sherlock zamknął kajdanki na nadgarstkach mordercy. (To nie spoiler, przecież wszyscy wiemy, że Sherlock jest najlepszy, co nie?)

Nie jest to kryminalny majstersztyk. Dzisiejsze pozycje z tego gatunku biją intrygę wymyśloną przez Doyle'a na łeb, na szyję. Brak tu zaskakujących zwrotów akcji, które nagle wywróciłyby całą fabułę do góry nogami. Trudno też bawić się we wspólne śledztwo i to chyba dla mnie największy mankament tej książki – lubię kminić razem z policjantami, próbować rozgryźć intrygę. Lubię tę satysfakcję, kiedy domyślam się czegoś na moment przed tym, jak dojdzie do tego sam śledczy. Tutaj tego brak – śledzimy akcję z perspektywy Watsona, który niewiele kuma, ale jest zachwycony dedukcją Sherlocka. Jemu potrzebne jest wyjaśnienie wszystkiego jak krowie na rowie i nam, czytelnikom, siłą rzeczy także. Ale z drugiej strony – to Sherlock Holmes, do cholery, on musi być zawsze trzy kroki przed wszystkimi. Nie możesz rozgryźć zagadki przed nim, bo on jest geniuszem kryminalistyki. Więc wszystko się zgadza.

Dlatego, chociaż fabuła nie zapewnia mindufucków, książka naprawdę mi się podobała. Raz, że jest solidnie napisana i interesująca, a dwa, że to Sherlock, God damn it! Warto sięgnąć, chociażby po to, żeby zapoznać się z książkowym oryginałem, z powieścią, dzięki której powstała tak kultowa postać. Ostatecznie całość ma naprawdę niewiele stron – wystarczy poświęcić jeden wieczór, żeby łyknąć tę powieść. Albo raz przejechać się pociągiem.

Tytuł: Studium w szkarłacie
Autor: Arthur Conan Doyle
Wydawnictwo: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o.
Data wydania: 2015
ISBN: 9788327415400

Liczba stron: 182