niedziela, 13 marca 2016

Stuhr, Nowacka - Stuhrmówka

Są tacy ludzie, o których myślimy, że ich znamy. Że znamy ich dobrze, chociaż nie zamieniliśmy ani słowa. Przecież widzieliśmy, jak odnajdują się w różnych sytuacjach, jak płaczą, śmieją się, denerwują i dowcipkują. Wchodzą nam do domów, przebywają chwilę, czasem trochę dłużej. Zostawiają w głowie kilka myśli, parę emocji i odchodzą, żeby – może – wrócić za jakiś czas. Są tacy ludzie. Ci ludzie, to aktorzy.

Maciek Sturh to facet, którego się lubi. Przynajmniej ja się na tym łapię – nie chodzi o to, że lubię postaci zagrane przez niego w Chłopaki nie płaczą, Listach do M. czy Poranku Kojota. Lubię Macieja Sturha, pomimo całkowitej świadomości, że to nie jest ten sam gość, którego widzę w telewizji. Żaden z nich. Sięgając po Stuhrmówkę spodziewałem się, że przeczytam obszerny wywiad z sympatycznym, błyskotliwym gościem. Z kimś, kogo chciałoby się mieć za kumpla.

No i właściwie się nie pomyliłem.




Stuhrmówka to rozmowa Maćka Sturha z Beatą Nowicką. Nie wiem, jak długo się znają, ale już od początku wiadomo, że to nie przypadek, że rozmowa toczy się akurat w tym duecie. Chociaż cały czas zwracają się do siebie per pan, per pani, nie sposób nie zorientować się, że to starzy i dość dobrzy znajomi.

Ta rozmowa to właściwie opowieść Sturha o sobie samym. Autobiografia. Zaczyna się od najmłodszych lat, od dzieciństwa w domu sławnego ojca. Mówi się o częstym bywaniu w teatrze, o rozpoczęciu działalności kabaretowej, w końcu o wyprowadzce do Warszawy. Najwięcej miejsca poświęcono jednak – co nie dziwi – aktorstwu.

Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób Stuhr mówi o tym zawodzie. Nie stara się go gloryfikować, dodawać mu misji i znaczenia. Aktor to aktor – ma grać i zapewniać widzowi emocje. Owszem, dzięki niemu powstaje sztuka, ale nie powinien przez to popadać w samozachwyt. Stuhr zwraca uwagę na wielką egzaltację wielu młodych aktorów – a ja bardzo się cieszę, że ktoś to tak prosto i szczerze powiedział.

Sporo miejsca zabiera również wątek bycia synem Jerzego Sturha, aktora, który osiągnął naprawdę wiele. Idealnie wpisują się w to słowa Kuby Wojewódzkiego. George Bernard Shaw powiedział kiedyś, że w życiu niewiasty można rozróżnić siedem okresów. Niemowlę, dziewczynka, dziewczyna, młoda kobieta, młoda kobieta, młoda kobieta i młoda kobieta. Z tej sentencji można wysnuć dość oczywisty wniosek. W życiu Maćka Sturha można rozróżnić siedem okresów. Niemowlę, chłopiec, chłopak, młody Stuhr, młody Stuhr, młody Stuhr i młody Stuhr. To piękne podsumowanie tego, z czy musiał się zmagac – i mimo przejścia długiej drogi, trochę zmaga się pewnie do dziś – Maciej. Kompleksu znanego ojca.

Z jednej strony cieszy, z drugiej pozostawia lekki niedosyt, dość pobieżne potraktowanie tematów z potencjałem na mięsiste. O Pokłosiu mówi się w sumie tylko tyle, że wyszła z tego afera. Oczekiwałem deklaracji i konkretów, ale niedługo potem zrozumiałem, że przecież deklaracje zostały już dawno złożone, a z konkretami Maciej Stuhr zjechał całą Polskę, walcząc o ten film. Nie było sensu tego dublować.

To fajna rozmowa. Fajna, bo Maciej Stuhr wydaje się naprawdę fajnym facetem. Błyskotliwym, z zabawnym ciętym humorem. Z wieloma anegdotkami, które potrafi umiejętnie opowiedzieć. A jednak po przeczytaniu czuję lekki niedosyt. Zbyt wiele historii życia, zbyt mało poglądów i przemyśleń, a to chyba one mają największy potencjał, kiedy rozmawia się z kimś takim.

Dlatego Stuhrmówka nie będzie raczej końcem przygody. Jeszcze nie wiem kiedy, ale na sto procent sięgnę po felietony, które Maciej Stuhr pisywał do Zwierciadła.

Tytuł: Stuhrmówka, czyli gen wewnętrznej wolności
Autorzy: Maciej Stuhr, Beata Nowacka
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2015
ISBN: 9788324040513
Liczba stron: 384