Są
tacy ludzie, o których myślimy, że ich znamy. Że znamy ich
dobrze, chociaż nie zamieniliśmy ani słowa. Przecież widzieliśmy,
jak odnajdują się w różnych sytuacjach, jak płaczą, śmieją
się, denerwują i dowcipkują. Wchodzą nam do domów, przebywają
chwilę, czasem trochę dłużej. Zostawiają w głowie kilka myśli,
parę emocji i odchodzą, żeby – może – wrócić za jakiś
czas. Są tacy ludzie. Ci ludzie, to aktorzy.
Maciek
Sturh to facet, którego się lubi. Przynajmniej ja się na tym łapię
– nie chodzi o to, że lubię postaci zagrane przez niego w
Chłopaki nie płaczą,
Listach do M. czy
Poranku Kojota. Lubię
Macieja Sturha, pomimo całkowitej świadomości, że to nie jest ten
sam gość, którego widzę w telewizji. Żaden z nich. Sięgając po
Stuhrmówkę spodziewałem
się, że przeczytam obszerny wywiad z sympatycznym, błyskotliwym
gościem. Z kimś, kogo chciałoby się mieć za kumpla.
No i właściwie się nie pomyliłem.
Stuhrmówka
to rozmowa Maćka Sturha z Beatą Nowicką. Nie wiem, jak długo się
znają, ale już od początku wiadomo, że to nie przypadek, że
rozmowa toczy się akurat w tym duecie. Chociaż cały czas zwracają
się do siebie per pan, per pani, nie sposób nie zorientować się,
że to starzy i dość dobrzy znajomi.
Ta rozmowa to właściwie opowieść Sturha o sobie samym.
Autobiografia. Zaczyna się od najmłodszych lat, od dzieciństwa w
domu sławnego ojca. Mówi się o częstym bywaniu w teatrze, o
rozpoczęciu działalności kabaretowej, w końcu o wyprowadzce do
Warszawy. Najwięcej miejsca poświęcono jednak – co nie dziwi –
aktorstwu.
Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób Stuhr mówi o tym zawodzie.
Nie stara się go gloryfikować, dodawać mu misji i znaczenia. Aktor
to aktor – ma grać i zapewniać widzowi emocje. Owszem, dzięki
niemu powstaje sztuka, ale nie powinien przez to popadać w
samozachwyt. Stuhr zwraca uwagę na wielką egzaltację wielu młodych
aktorów – a ja bardzo się cieszę, że ktoś to tak prosto i
szczerze powiedział.
Sporo
miejsca zabiera również wątek bycia synem Jerzego Sturha, aktora,
który osiągnął naprawdę wiele. Idealnie wpisują się w to słowa
Kuby Wojewódzkiego. George Bernard Shaw powiedział
kiedyś, że w życiu niewiasty można rozróżnić siedem okresów.
Niemowlę, dziewczynka, dziewczyna, młoda kobieta, młoda kobieta,
młoda kobieta i młoda kobieta. Z tej sentencji można wysnuć dość
oczywisty wniosek. W życiu Maćka Sturha można rozróżnić siedem
okresów. Niemowlę, chłopiec, chłopak, młody Stuhr, młody Stuhr,
młody Stuhr i młody Stuhr. To
piękne podsumowanie tego, z czy musiał się zmagac – i mimo
przejścia długiej drogi, trochę zmaga się pewnie do dziś –
Maciej. Kompleksu znanego ojca.
Z
jednej strony cieszy, z drugiej pozostawia lekki niedosyt, dość
pobieżne potraktowanie tematów z potencjałem na mięsiste. O
Pokłosiu mówi się w sumie
tylko tyle, że wyszła z tego afera. Oczekiwałem deklaracji i
konkretów, ale niedługo potem zrozumiałem, że przecież
deklaracje zostały już dawno złożone, a z konkretami Maciej Stuhr
zjechał całą Polskę, walcząc o ten film. Nie było sensu tego
dublować.
To fajna rozmowa. Fajna, bo Maciej Stuhr wydaje się naprawdę fajnym
facetem. Błyskotliwym, z zabawnym ciętym humorem. Z wieloma
anegdotkami, które potrafi umiejętnie opowiedzieć. A jednak po
przeczytaniu czuję lekki niedosyt. Zbyt wiele historii życia, zbyt
mało poglądów i przemyśleń, a to chyba one mają największy
potencjał, kiedy rozmawia się z kimś takim.
Dlatego
Stuhrmówka nie będzie
raczej końcem przygody. Jeszcze nie wiem kiedy, ale na sto procent
sięgnę po felietony, które Maciej Stuhr pisywał do Zwierciadła.
Tytuł:
Stuhrmówka,
czyli gen wewnętrznej wolności
Autorzy:
Maciej
Stuhr, Beata Nowacka
Wydawnictwo:
Znak
Data
wydania: 2015
ISBN:
9788324040513
Liczba
stron: 384