niedziela, 13 września 2015

Isaac Bashevis Singer - Cienie nad rzeką Hudson

Recenzja #34 Książka, którą uwielbia twoja mama

Studia bardzo zraziły mnie do literatury poświęconej Żydom. Wynikło to z tego, że na zajęciach z literatury najnowszej w kółko wałkowaliśmy to samo – Zagładę. Na tysiąc sposobów. W poezji, w pamiętnikach, w powieści dla dzieci. Raz ktoś zażartował, że pani profesor dopatrzyłaby się Zagłady nawet w zdobiącym ściany kibla Litwo, ty kurwo. Wcale nie było to takie nieprawdopodobne.

Myślałem, że nie polubię już Żydów, a raczej literatury im poświęconej. No bo jak? Po raz kolejny czytać o tym, że to smutne, że tak ich potraktowano? Pewnie, że smutne, ale ile można wałkować ten sam temat. Bardzo się zraziłem. Dlatego – wiedząc, że ulubionym pisarzem mamy jest Singer – do tej kategorii zabierałem się jak pies do jeża. No ale w końcu trzeba było. Poprosiłem ją o pożyczenie ulubionej książki i z ciężkim sercem zabrałem się za Cienie nad rzeką Hudson.



Zacznę zaskakująco: Nie wszyscy Żydzi zginęli w Holocauscie! Duża część z nich zdoła tego uniknąć. Wyczuli, że europejski grunt zaczyna im się palić pod stopami i uciekli. Często do Ameryki, do Stanów Zjednoczonych. Zdarzało się, że ujść z życiem zdołała tylko jedna osoba z rodziny – reszta trafiła do obozów.

Cienie nad rzeką Hudson opowiadają historie amerykańskich Żydów. Wszystko zaczyna się na wieczornym spotkaniu w mieszkaniu Borysa Makawera. Grupa Żydów zasiada przy stole i rozmawia. O wierze, o sytuacji politycznej, o plotkach. To spotkanie owocuje odrodzeniem się uczucia, które nie powinno w ogóle zaistnieć. Prowadzi do zdrady, rozstania i nienawiści.

A właściwie do zdrad i rozstań w liczbie mnogiej. Singer pokazuje, że w społeczności amerykańskich Żydów jest bardzo dużo miejsca na obłudę i hipokryzję. W kółko rozprawiają o religii, cytują Pięcioksiąg na wyrywki, a jednocześnie mają liczne romanse, cudzołożą na każdym kroku i nie liczą się z emocjami innych. Posuwają się nawet do szukania usprawiedliwień w Talmudzie.

Cienie pokazują także, jak hermetyczne i niezdrowe jest to środowisko. Nowojorscy Żydzi wiedzą o sobie nawzajem wszystko. Żaden romans nie jest dla nich tajemnicą, są całkowicie świadomi wzajemnych brudów. Nie wstydzą się wytykać palcami cudzych potknięć i grzeszków. Widzą drzazgę w oku brata, nie dostrzegając w swoim belki – że tak powiem, dostosowując się do bohaterów i również rzucając biblijnym cytatem. Chociaż może nie jest to w pełni trafiony cytat. Oni widzą swoją belkę. Tyle tylko, że zdaje się im ona nie przeszkadzać. Wkładają głowy w lwie paszcze, mając nieustanną świadomość, że nic dobrego z tego nie wyniknie.

Kiedy zaczynałem czytać tę powieść, pomyślałem, że mama nieźle mnie wkopała. Przede mną sześćset stron żydowskiego romansidła, no dzięki mamo, też cię kocham! W miarę rozwoju akcji, na pierwszy plan jednak wysuwało się coraz bardziej „żydowskie”, spychając „romansidło” gdzieś w tło. To znaczy owszem, miłości, zdrady i rozstania stanowią osnowę całej fabuły, ale jednocześnie są jedynie przyczynkiem do rozważań o istocie bycia Żydem.


Sięgnę jeszcze po Singera, nie ma bata, że nie. Samemu będąc tego wyznania, autor jest w stanie najlepiej obnażyć wszystkie przywary Żydów. Pisząc o nich, nabija się i punktuje celnie. Zdecydowanie do niego wrócę, ale chyba dopiero za jakiś czas. Trzeba wrzucić wyższy bieg w Wyzwaniu, bo jeszcze się nie wyrobię! 

Tytuł: Cienie nad rzeką Hudson
Autor: Isaac Bashevis Singer
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2000
ISBN: 8372006474
Liczba stron: 614