Recenzja
#34 Książka, którą uwielbia twoja mama
Studia bardzo zraziły mnie do literatury poświęconej Żydom.
Wynikło to z tego, że na zajęciach z literatury najnowszej w kółko
wałkowaliśmy to samo – Zagładę. Na tysiąc sposobów. W poezji,
w pamiętnikach, w powieści dla dzieci. Raz ktoś zażartował, że
pani profesor dopatrzyłaby się Zagłady nawet w zdobiącym ściany
kibla Litwo, ty kurwo. Wcale
nie było to takie nieprawdopodobne.
Myślałem, że nie polubię już
Żydów, a raczej literatury im poświęconej. No bo jak? Po raz
kolejny czytać o tym, że to smutne, że tak ich potraktowano?
Pewnie, że smutne, ale ile można wałkować ten sam temat. Bardzo
się zraziłem. Dlatego – wiedząc, że ulubionym pisarzem mamy
jest Singer – do tej kategorii zabierałem się jak pies do jeża.
No ale w końcu trzeba było. Poprosiłem ją o pożyczenie ulubionej
książki i z ciężkim sercem zabrałem się za Cienie nad
rzeką Hudson.
Zacznę zaskakująco: Nie wszyscy
Żydzi zginęli w Holocauscie! Duża część z nich zdoła tego
uniknąć. Wyczuli, że europejski grunt zaczyna im się palić pod
stopami i uciekli. Często do Ameryki, do Stanów Zjednoczonych.
Zdarzało się, że ujść z życiem zdołała tylko jedna osoba z
rodziny – reszta trafiła do obozów.
Cienie nad rzeką Hudson
opowiadają historie amerykańskich Żydów. Wszystko zaczyna się na
wieczornym spotkaniu w mieszkaniu Borysa Makawera. Grupa Żydów
zasiada przy stole i rozmawia. O wierze, o sytuacji politycznej, o
plotkach. To spotkanie owocuje odrodzeniem się uczucia, które nie
powinno w ogóle zaistnieć. Prowadzi do zdrady, rozstania i
nienawiści.
A właściwie do zdrad i rozstań w
liczbie mnogiej. Singer pokazuje, że w społeczności amerykańskich
Żydów jest bardzo dużo miejsca na obłudę i hipokryzję. W kółko
rozprawiają o religii, cytują Pięcioksiąg na wyrywki, a
jednocześnie mają liczne romanse, cudzołożą na każdym kroku i
nie liczą się z emocjami innych. Posuwają się nawet do szukania
usprawiedliwień w Talmudzie.
Cienie pokazują także, jak
hermetyczne i niezdrowe jest to środowisko. Nowojorscy Żydzi wiedzą
o sobie nawzajem wszystko. Żaden romans nie jest dla nich tajemnicą,
są całkowicie świadomi wzajemnych brudów. Nie wstydzą się
wytykać palcami cudzych potknięć i grzeszków. Widzą drzazgę w
oku brata, nie dostrzegając w swoim belki – że tak powiem,
dostosowując się do bohaterów i również rzucając biblijnym
cytatem. Chociaż może nie jest to w pełni trafiony cytat. Oni
widzą swoją belkę. Tyle tylko, że zdaje się im ona nie
przeszkadzać. Wkładają głowy w lwie paszcze, mając nieustanną
świadomość, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
Kiedy zaczynałem czytać tę
powieść, pomyślałem, że mama nieźle mnie wkopała. Przede mną
sześćset stron żydowskiego romansidła, no dzięki mamo, też cię
kocham! W miarę rozwoju akcji, na pierwszy plan jednak wysuwało się
coraz bardziej „żydowskie”, spychając „romansidło” gdzieś
w tło. To znaczy owszem, miłości, zdrady i rozstania stanowią
osnowę całej fabuły, ale jednocześnie są jedynie przyczynkiem do
rozważań o istocie bycia Żydem.
Sięgnę jeszcze po Singera, nie ma
bata, że nie. Samemu będąc tego wyznania, autor jest w stanie
najlepiej obnażyć wszystkie przywary Żydów. Pisząc o nich,
nabija się i punktuje celnie. Zdecydowanie do niego wrócę, ale
chyba dopiero za jakiś czas. Trzeba wrzucić wyższy bieg w
Wyzwaniu, bo jeszcze się nie wyrobię!
Tytuł: Cienie nad rzeką Hudson
Autor: Isaac Bashevis Singer
Wydawnictwo: Muza
Data wydania: 2000
ISBN: 8372006474
Liczba stron: 614