niedziela, 6 września 2015

Robert J. Szmidt - Szczury Wrocławia. Chaos

Recenzja #33 Książka, którą posiadasz, a której do tej pory nie przeczytałeś

Jakie to szczęście, że w wyzwaniu znalazło się kilka tak ogólnych kategorii. Takich, pod które można podciągnąć właściwie wszystko, co się akurat przeczytało. Jak książka, która ma powyżej 500 stron. Albo książka, którą jesteś w stanie przeczytać w jeden dzień. Albo – jak dziś – książka posiadana, ale do tej pory nie przeczytana. Lubię kupować książki na zapas. Źle się czuję, kiedy zbliżam się do końca jakiegoś tomu i wiem, że nie czeka na mnie żadna nowa pozycja. Dlatego zawsze istnieje parę książek, które stoją na półce jeszcze nieprzeczytane.

Jedna z nich trafiła do mnie zupełnie przypadkowo – udało mi się wygrać jeden z konkursów organizowany przez Kawernę. Do wyboru było parę różnych książek, z których część już czytałem, a część mnie zupełnie nie interesowała. Po selekcji wyszło na to, że w puli jest tylko jedna książka, która mnie interesuje. Tak trafiło na Szczury Wrocławia. Chaos – które mam już od jakichś dwóch miesięcy, ale przeczytałem dopiero ostatnio!


Wrocław. Dziewiąty sierpnia 1963 roku. A właściwie noc z dziewiątego na dziesiątego. Dwanaście godzin, w czasie których komunistyczne władze musiały poradzić sobie z niemałym problemem. Pół doby, przez które oddziały ZOMO miały spacyfikować zachowujących się podejrzanie pacjentów izolatorium. Noc, podczas której stało się jasnym, że to, co do tej pory uznawano za epidemię czarnej ospy, jest czymś znacznie gorszym. W izolatoriach powstają zombie.

Szczury Wrocławia to książka, w której trudno wskazać głównego bohatera. Akcja skacze z miejsca na miejsce, od postaci do postaci. Do wielu z poznanych na kartach powieści ludzi nawet nie warto się przywiązywać – zombie niewiele robią sobie z uczuć czytelników, kiedy są głodne, rozszarpią każdego. Okrzyki ej, jestem bohaterem książki, łapy precz! nie zdają się na nic.

Na przeszło pięciuset stronach zapisano jedynie dwanaście godzin akcji. To dość karkołomny patent, który – gdyby Szmidt dysponował ciut gorszym warsztatem – mógłby położyć całą książkę. Na szczęście autor sprawnie posługuje się słowem i lektura nie nudzi tak bardzo, jak się obawiałem. Jednak w dalszym ciągu uważam, że kilka scen, które istnieją tylko po to, żeby pokazać zasięg epidemii i pozwolić umrzeć paru postaciom, można było z powodzeniem zastąpić zwykłym milicyjnym meldunkiem.

Ale wtedy nie byłoby akcji promocyjnej na tak dużą skalę! U Szmidta nie giną przypadkowi bohaterowie. Na kartach powieści giną prawdziwi ludzie – ci, którzy zgłosili się do pisarza i udostępnili swoje dane osobowe. To dość makabryczne, pisać do kogoś z przyzwoleniem na uśmiercenie się w książce, ale z drugiej strony – czytanie o sobie musi być świetnym uczuciem.

Trochę szkoda, że Chaos jest zaledwie pierwszym tomem serii. Przeczytałem pół tysiąca stron, żeby dowiedzieć się, że na świat spadła apokalipsa. Tylko że zamiast czterech dżokejów, mamy do czynienia z tysiącami... chodziarzy. I tyle. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo po co i co z tym fantem zrobić. Chciałbym trochę więcej konkretów i wskazówek, zamiast kolejnych widowiskowych mordów.


Na końcu książki znajduje się jeszcze opowiadanie debiutanta – Horda Artura Olchowego. Zabawny i dość przewrotny tekst pasujący tematycznie do tego, o czym pisał Szmidt. Naprawdę dobrze, że został tam umieszczony – zawarta na kilku stronach akcja z powodzeniem rozwiała wrażenie, że właśnie przeczytałem tom, z którego niewiele wynika.

Tytuł: Szczury Wrocławia. Chaos
Autor: Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2015
ISBN: 9788363944810
Liczba stron: 544