niedziela, 2 sierpnia 2015

J. D. Salinger - Buszujący w zbożu

Recenzja #28 Książka, która zebrała złe opinie

Im większe oczekiwania, tym smutniejsze rozczarowanie – taka przykra prawda na start. O Buszującym w zbożu słyszałem dużo i całkiem często. Książka urosła do rangi kultowej, w poprzednim stuleciu wzbudziła naprawdę duże zainteresowanie. I wywołała lawinę oburzonych głosów. Jak to tak – krzyczano – pisać o seksualności nastolatków? Wkładać im w usta przekleństwa?! Nad Salingerem zawisły czarne chmury.

Ale tak to bywa, że to, co zaraz po powstaniu zostało okrzyknięte oburzającym, szybko zmienia się w symbol postępu i szerszych horyzontów. Dlatego złe opinie zaczęły przeradzać się w dobre, a Buszujący w zbożu stał się lekturą szkolną w wielu anglojęzycznych krajach. Doczekał się też licznych tłumaczeń. Pomyślałem więc, że sprawdzę, jak dziś czyta się książkę, na którą najpierw wylewano wiadra z pomyjami, żeby po pewnym czasie się nią zachwycać. No to sprawdziłem...

Okładka ciekawa równie mocno jak sama książka.


… i czyta się ją źle. Holden Caulfield jest nastolatkiem, którego właśnie wywalono z kolejnej szkoły. Ponieważ niedługo ma nadejść przerwa świąteczna i chłopak powinien zjawić się w domu dopiero za kilka dni, ma trochę czasu na włóczenie się po Nowym Jorku i trwonienie pieniędzy. Boi się pokazać rodzicom wcześniej, ponieważ jest mu głupio i lęka się ich złości. Dlatego zaczyna się szwędać.

A my szwędamy się razem z nim. I nic z tego tak naprawdę nie wynika. Chłopak opowiada o ludziach, których zna lub znał, rozwodzi się nad kondycją współczesnego świata, ocenia kino, teatr i książki, rozważa relacje damsko-męskie... i jest w tym wszystkim tak irytujący, że chce się cisnąć książkę w kąt i do niej nie wracać. Bo jaka przyjemność wypływa z obcowania ze szczylem, który uważa się za dorosłego, pije i pali, kiedy tylko może, a przy okazji krytykuje cały świat, jednocześnie nic sobą nie reprezentując? Holden jest marudą. Wszędzie mu źle, cały czas coś go dołuje i nie potrafi znaleźć sobie miejsca ani pasji.

Przez tę lekturę zacząłem narzekać podobnie jak on. Serio. Ton, w jakim piszę o Buszującym w zbożu jest tonem, w jakim Holden wypowiada się o wszystkim, co akurat mu przyjdzie do głowy. Źle, do dupy, smutno. Ale zamiast ruszyć tyłek i zrobić coś, żeby poprawić ten stan rzeczy, woli oddawać się światu wyobraźni, udawać przed sobą samym, że dostał kulkę w brzuch i powoli się wykrwawia, albo wciskać kit znajomym, ileż to panienek już zaliczył.

Objętość jest równocześnie zaletą i wadą tej książki. Zaletą, ponieważ chyba tylko dzięki temu, że jest krótka, dotrwałem do samego końca. Cały czas uparcie wmawiałem sobie, że zakończenie mnie jakoś zaskoczy, zmieni punkt widzenia, zmusi do przemyśleń. I w tym momencie tłumaczę, dlaczego uważam liczbę stron również za wadę – bo dotrwałem i kurde, rozczarowałem się jeszcze bardziej, chociaż nie przypuszczałem, że będzie to możliwe. Bo zakończenie wnosi tyle samo, wszystkie poprzedzające je strony – czyli nic.


Może kiedyś Buszujący faktycznie wzbudzał skrajne emocje. Dziś? Przeczytałem, ale co z tego?

Tytuł: Buszujący w zbożu
Autor: J. D. SAlinger
Wydawnictwo: A. Kuryłowicz
Data wydania: 2007
ISBN: 9788373595552
Liczba stron: 304