niedziela, 30 sierpnia 2015

Philip K. Dick - Ubik

Recenzja #32 Książka z jednym słowem w tytule

Czasem przydarzają się człowiekowi dziwne zbiegi okoliczności. Kiedy jakiś czas temu sięgałem po Dzienniki gwiazdowe, nie miałem jeszcze pojęcia, jaka będzie następna książka, którą wezmę do ręki. Wtedy też odezwała się znajoma, żeby poinformować, że właśnie przeczytała najlepszą książkę, jaką miała w rękach tego roku. I chętnie mi ją pożyczy. Jaka to była książka? Ubik Philipha Dicka.

Tego samego autora, o którym pisałem w zeszłym tygodniu przy okazji przybliżania wam powiązań pomiędzy Lemem i FBI. Okazuje się, że bezpośrednią rzeczą wiążącą polskiego autora science fiction z Dickiem jest właśnie Ubik. To w związku z tą książką Lem skontaktował się z amerykańskim pisarzem. Pragnął wydać ją w serii Stanisław Lem Poleca, ponieważ znajdowała się ona wysoko w jego prywatnym rankingu. W konsekwencji okazało się, że jedyną walutą, w jakiej Dick może dostać za to zapłatę, jest niewymienialny polski złoty. Ach ten Lem – nie dosyć, że nie istnieje i kontroluje społeczeństwo, to jeszcze próbuje okraść naszego biednego amfetaministę!


Dziwnie czyta się Ubik dzisiaj. W wydanej po raz pierwszy w 1969 roku książce, rok 1992 jawi się już jako zaawansowana przyszłość. Dick założył, że przez te niespełna ćwierć dekady na naszym globie zajdą naprawdę duże zmiany. Przede wszystkim mieli pojawić się na nim ludzie dysponujący paranormalnymi zdolnościami – telepaci i jasnowidzowie. Problemy na księżyc miały nie stanowić problemu, a – tu wisienka na torcie – śmierć, kiedy się z nią odpowiednio obejść, nie musiała już oznaczać ostatecznego pożegnania.

Joe Chip pracuje w agencji, która trudni się wysyłaniem swoich ludzi wszędzie tam, gdzie ktoś wykrył niechcianą obecność telepatów lub jasnowidzów. Współpracownicy Chipa posiadają zdolności neutralizujące paranormalne umiejętności innych. To taka przenośna maszyna do utrzymywania równowagi w przyrodzie, żeby normalsi mogli czuć się w miarę swobodnie. Agencja nieco podupada, dlatego jej szef – Runciter – po konsultacji ze zmarłą żoną, ochoczo przystaje na zlecenie za pokaźną sumę pieniędzy. Decyduje się na to, chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że coś tu nie gra.

I nie gra, rzeczywiście. Do samego końca trudno jest jednak stwierdzić co. Joe Chip błąka się po świecie, który ulega totalnemu rozpadowi, próbując zrozumieć, dlaczego wszystkie te anomalie w ogóle się dzieją. Co dzieje się z przedmiotami, ludźmi dookoła oraz z nim samym? W końcu – co stało się z Runciterem? I czym jest ten cholerny Ubik, o którym ciągle słyszy, ale nie jest w stanie go dostać?

Nie sposób nie zgodzić się z Łukaszem Orbitowskim – narkotyki miały wielki wpływ nie tylko na życie, ale również na twórczość Philipha Dicka. W Ubiku widać to gołym okiem. I nie mam wcale na myśli faktu, że bohaterom zdarza się sięgnąć po pobudzające pastylki. Chodzi o obraz sypiącego się świata, o jego kruchość i niepewność. O ponarkotyczny stan, w którym wszystko dookoła wydaje się płaskie i konkretne, a świadomość sprowadza się do samego naćpanego. I o te momenty trzeźwości, kiedy cała konstrukcja zaczyna się niebezpiecznie chwiać.


O tym – być może – jest Ubik. Ale jest też po prostu interesującą powieścią science fiction, w której może brak tysiąca smaczków, momentami można tęsknić nawet za spójnością, ale ostatecznie da się odnaleźć to, co w po-prostu-interesującej-powieści najważniejsze – rozrywkę, pobudzanie ciekawości i przygodę.

Tytuł: Ubik
Autor: Philip K. Dick
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Data wydania: 2011
ISBN: 9788375105230
Liczba stron: 304