Recenzja #13 Nieczytana
dotąd książka uwielbianego przez ciebie autora
Wybór książki do tej kategorii był stosunkowo prosty. Już
wcześniej przeczytałem wszystko, co wydał do tej pory Grzędowicz,
dlatego pozostał mi jedynie Koontz. Dość dużo Koontza, mówiąc
szczerze. Na szczęście i tutaj przyszła pomoc – kumpela miała w
domu jedną z jego książek i zapytała, czy nie chciałbym jej
przeczytać. Pewnie, że chciałem! No i przeczytałem.
Zanim
o samym Złym miejscu,
słów kilka o autorze. Muszę przyznać, że nigdy w życiu nie
czytałem nic Kinga. Głównie dlatego, że wydaje mi się, iż nie
napisał on nic lepszego od książek Koontza. Może słusznie, może
nie, ale za każdym razem, kiedy mam ochotę na dobrą amerykańską
literaturę grozy, przez kilka chwil waham się nad wyborem pomiędzy
tymi dwoma autorami, żeby w końcu... wybrać jak zwykle.
Kiedyś nadrobię i Kinga, słowo. Póki co jednak jestem oddanym
koontzystą. Nie istnieje pisarz, którego książki sprawiłyby, że
boję się wyjść z łóżka zgasić światło... poza Koontzem. Nie
istnieje pisarz, który potrafiłby stworzyć tak złe i spaczone, a
jednocześnie w pełni wiarygodne postaci. Jestem fanem, totalnym.
Narracji, sposobu przedstawiania postaci, wprowadzania w relacje
między nimi. O niekończących się pomysłach na genialne fabuły
nawet nie wspominam (od 1970 roku Koontz wydaje książki praktycznie
rok w rok serio!!)
Co
się natomiast tyczy samego Złego
miejsca –
w moim prywatnym rankingu książek tego pisarza plasuje się raczej
w niższych partiach, co wcale nie znaczy, że jest złą książką.
Trzyma równy, wysoki poziom, nie są to po prostu te wyżyny, na
które autor wzniósł się przy pisaniu Intensywności
czy
Fałszywej
pamięci.
No ale... posłuchajcie.
Bobby i Julie Dakota prowadzą agencję detektywistyczną. Są
małżeństwem od kilku lat i skrupulatnie odkładają każdy grosz
na wymarzony domek nad morzem. Ponadto uwielbiają muzykę i siebie
nawzajem. Pewnego dnia do ich firmy zgłasza się nietypowy klient.
Chociaż przedstawia się jako Frank, nie jest do końca pewien tego
imienia – dokumenty w jego portfelu także wskazują na kogoś
innego, na dwie inne osoby, gwoli ścisłości. Frank nie potrafi do
końca powiedzieć, kim jest, gdzie mieszka i co robi. Ma w pamięci
dziury, które otwierają wiele pytań, na żadne nie dając
odpowiedzi. Skąd znalazł się przy nim olbrzymi majątek? No i –
co najważniejsze – co za siła chce go zabić?
Koontz
i w tej powieści zdołał stworzyć trzymającą w napięciu fabułę,
protagonistów, których trzeba polubić i antagonistów, którzy
dziwią i odpychają, jednocześnie intrygując. Co więc sprawia, że
Złe miejsce
oceniam – w skali koontzowej – nienajwżyej? Chyba wiem. Tyczy
się to nie tylko książek mających budzić lęk, ale także
filmów. Nie przepadam za horrorami, w których pojawiają się
rzeczy fantastyczne. Dużo mniej lękam się, kiedy wiem, że
przedstawione tam rzeczy nie mają najmniejszych szans na zaistnienie
w rzeczywistości. Lubię bać się bohaterów, którzy mogliby mijać
mnie na chodniku. Nie takich, którzy mogą się conajwyżej
przyśnić.
Z całego serca polecam Koontza, ale tę konkretną pozycję już
nieco mniej.
Tytuł:
Złe miejsce
Autor:
Dean R. Koontz
Wydawnictwo:
Amber
Data
wydania: 1991
ISBN:
9788385079705
Liczba stron: 401