niedziela, 19 kwietnia 2015

Justyna Bargielska - Obsoletki

Recenzja #12 Non fiction book

Nigdy nie poroniłem. Nigdy nawet nie byłem w ciąży – mimo wielkich starań i rozmyślań, jak to zrobić, bo podobno gruby hajs czeka na pierwszego mężczyznę, który zdoła donosić i urodzić dziecko. O macierzyństwie wiem mniej więcej tyle, co wszyscy faceci w moim wieku – że kiedy dziewczyna na widok brzydkiego, umazanego czekoladą brzdąca reaguje większym rozczulem niż na widok ciebie w koszuli, z kwiatami, bombonierką i biletami do teatru, należy po prostu wziąć głęboki oddech, policzyć do dziesięciu i poczekać, aż jej przejdzie.


Myślę, że głównie przez to, co noszę w spodniach, lektura Obsoletek była dla mnie w pewnym sensie trudna. Pewnie gdybym był kobietą, potrafiłbym jakoś bardziej utożsamić się z tym, co właśnie przeczytałem, spojrzeć na to w inny sposób. Ale nie jestem i zdecydowanie bliżej było mi do stwierdzenia, że właśnie przebrnąłem przez niesamowicie słaby tekst, do którego nigdy nie chcę wracać.

Niestety (na szczęście?), nie mogłem tego zrobić. Po książkę Bargielskiej sięgnąłem nie tyle dla przyjemności i z własnego wyboru – och, nudzi mi się trochę, poczytam sobie o poronieniach! - tylko w ramach przygotowania się do zajęć z polskiej literatury najnowszej. I na tych właśnie zajęciach Obsoletki powróciły.

O niedonoszonych ciążach raczej nie mówi się publicznie. Oswoiliśmy śmierć, nawet samobójczą, ale utrata nienarodzonego dziecka jest dalej swego rodzaju tabu. Tabu, które autorka próbuje przełamać. Przez całą lekturę nie mogłem oprzeć się jednak wrażeniu, że Bargielska manifestuje to poronienie, próbuje z kobiet z podobnymi jej przeżyciami stworzyć subkulturę. Ej, poroniłyśmy, ale i tak jesteśmy fajne!

Trzeba jej jednak oddać, że zdołała zawrzeć w książce również rzeczy i formy, które wspomniane społeczne tabu przełamują dość umiejętnie.

Po pierwsze – przez tytuł. Obsoletki to neologizm powstały z medycznego gravid obsoleta, oznaczającego ciążę obumarłą. W ten sposób suchy, lekarski termin otrzymał głębię i jakieś takie... ciepło? Stał się rzeczownikiem zbiorowym, zaczął określać grupę kobiet. A w grupie jest lepiej, jest bezpieczniej, raźniej. No i w grupie połączonej tymi samymi przeżyciami, te przeżycia właśnie są tematem rozmów. Anonimowi Alkoholicy nie milczą na temat picia, obsoletki także trzymają się razem i przełamują poronieniowe tabu.

Po drugie – język. Autorka to poetka, a kiedy poeta bierze się za prozę, to czuć. Bargielska jednak pisze głównie niskim, wręcz potocznym stylem. Tworzy coś na podobieństwo zapisków w dzienniku. Dzięki temu nie buduje sztucznej, językowej granicy pomiędzy nią i jej przeżyciami oraz odbiorcą. O rzeczach, które należy oswoić i uprzytomnić sobie, że się zdarzają, mówi oswojonym i dobrze znanym językiem.

Potrafi jednak, kiedy trzeba, wykorzystać trochę poetyckiego kunsztu. Zestawiony ze stylem niskim język poezji dostaje jeszcze większej mocy. Parę słów odstających od reszty staje się, mówiąc rapowo, punchlinem. Bo jak inaczej nazwać moment, w którym nagle, między innymi po wzmiance o sikaniu, pojawia się byłam grobem?


Nie umiem polecić nikomu Obsoletek. Mogę tylko powiedzieć, że jeżeli szukacie czegoś, co odstaje od wszystkiego, co recenzowałem do tej pory – ta książka wam to da. Jeżeli w lekturze nie marzycie o zaskakującej fabule i zwrotach akcji – ta książka oferuje zupełnie inne rzeczy. Ale próbujecie na własną odpowiedzialność.

Tytuł: Obsoletki
Autor: Justyna Bargielska
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2010
ISBN: 9788375362268

Liczba stron: 90