Recenzja #19 Książka z końca twojej listy
do przeczytania
Lubię Tolkiena, właściwie bardzo
lubię, ale nie do tego stopnia, żeby brać udział w całonocnych
maratonach z Władcą Pierścieni
i zaczytywać się we wszystkim, co kiedykolwiek wyszło spod jego
pióra. Prawdę mówiąc, do dziś, poza trylogią nie przebrnąłem
przez żadną z jego książek. Niedokończone opowieści
zmęczyły mnie po kilkudziesięciu stronach, a Legendę o
Sigurdzie i Gudrun uważam za
jeden z najgorszych zakupów.
Łał, napisałem, że go lubię, a teraz wychodzę na ignoranta i
budzę pewnie nienawiść wśród psychofanów Śródziemia. No
trudno.
Kiedy parę lat temu kończyłem
Powrót Króla, miałem
wielką ochotę pozostać jeszcze trochę w tym klimacie. Już, już
sięgałem po Hobbita,
już miałem zamiar się w nim zaczytać, kiedy znajoma powiedziała
mi: Łe, Barni, za stary już na to jesteś, Hobbita
powinno się czytać w podstawówce.
No i odpuściłem. Te słowa przypominały mi się za każdym razem,
kiedy nie miałem akurat pod ręką nic do czytania. Ilekroć
pomyślałem, że może teraz Hobbit,
zaraz zapalała mi się lampka przypominająca, że jestem już
starym koniem i nie powinienem czytać o – cytując mojego tatę – tym
małym, co tam boso przez Nową Zelandię biega.
Mimo wszystko ta książka cały czas przewijała się gdzieś na
samym spodzie pozycji, które chciałbym w życiu przeczytać.
Dlatego dziś znajduje się tutaj, w tej właśnie kategorii.
Bilbo Baggins prowadził spokojne życie w swoim pięknym, hobbicim
domku. Pykał fajkę, przygotowywał pyszne jedzenie i delektował
się spokojem. Wszystko zmieniło się, kiedy pewnego dnia w jego
progi zawitał czarodziej Gandalf z całą zgrają krasnoludów...
Stop, czy jest ktoś, kto nie zna tej historii?
Hobbit może być z
powodzeniem czytany dzieciom lub przez dzieci. Nie dajcie się jednak
oszukać jak ja, kiedy ktoś powie wam, że teraz jesteście już za
starzy na tę książkę. Nie jesteście. Zawsze jest czas, żeby
usiąść wygodnie w fotelu i wyruszyć na wyprawę do Samotnej Góry.
Każdy rozdział powieści stanowi właściwie osobne opowiadanie,
kolejną przygodę, jaka spotkała grupę śmiałków w drodze po
strzeżone przez Smauga skarby. Dlatego myślę, że Hobbit
doskonale nadaje się jako bajka na dobranoc dla dzieci – wraz z
końcem każdego rozdziału, kończy się pewna zamknięta cząstka
całości, do której można z powodzeniem wrócić kolejnego
wieczoru.
Z drugiej strony ja, starszy czytelnik, także dobrze bawiłem się
przy lekturze. Możliwe jednak, że wynikało to raczej z sentymentu
do Śródziemia. Przygody są dość przewidywalne, a bohaterzy – z
wyjątkiem Thorina – czarno-biali. Mimo wszystko wydaje mi się, że
nawet będąc już po dwudziestce, trzydziestce czy sześćdziesiątce,
warto czasem sięgnąć po coś właśnie w tym stylu – prostą i
przyjemną opowiastkę, która przypomni najbardziej popularne
archetypy i pokaże, że świat może być piękny, jeżeli tylko
odpowiednio na niego spojrzeć.
Aż się prosi, żeby nawiązać teraz do ekranizacji. Muszę
przyznać, że trochę się zdziwiłem, kiedy dotarłem już niemal
do końca książki, a nic jeszcze nie zapowiadało Bitwy Pięciu
Armii. W końcu okazało się, że to, na co Peter Jackson
przeznaczył cały film, w powieści rozegrało się na kilku
stronach i było raczej sprawozdaniem niż epickim opisem. Czy to
źle?
Nie wiem. Kino rządzi się dziś
swoimi prawami i nie wydaje mi się, żeby wierna adaptacja Hobbita
zyskała wielu fanów. Skłaniam
się ku opinii, że Jackson postąpił słusznie, rozbudowując
fabułę i dodając do niej treści, które nie pojawiły się w
książce. Kino potrzebuje bohaterów z krwi i kości, dlatego
Bardowi trzeba było poświęcić więcej czasu. Nie wyobrażam
sobie, żeby Smaug miał zginąć od strzały byle faceta, który
pojawił się na ekranie przed paroma sekundami, zdążył tylko
krzyknąć dwa zdania i chybić kilkoma pociskami. Mało epickie,
nie? A seans tego typu musi mieć w sobie epickość.
Z drugiej strony – połowę
ostatniej części przespałem. Poszedłem spać, trochę zdziwiony,
kiedy smok runął na ziemię już po kilku minutach, a obudziły mnie
pierwsze dźwięki stali, zwiastujące zbliżającą się walkę.
Raczej nie sypiam w salach kinowych, raz, że niewygodnie, dwa, że z
powodzeniem mógłbym znaleźć hostel z noclegiem w cenie dwóch
biletów na seans. A jednak przez niemal pół Bitwy Pięciu
Armii kimałem... więc może
nawtykanie w film wątków pobocznych nie było jednak tak genialnym
zabiegiem?
Tytuł: Hobbit, czyli tam i z powrotem
Autor: J.R.R. Tolkien
Data wydania: 2012
Wydawnictwo: Iskry
ISBN: 9788324402137
Liczba stron: 320