Recenzja #8 Książka, która ma ponad 500
stron
Kategoria do książki dobrana jest zupełnie przypadkowo. Ot,
wziąłem książkę, przeczytałem i spojrzałem, do czego mógłbym
ją przypasować. Dlatego bez większych wstępów – Irving
Stone i Pasja
Życia.
Vincenta van Gogha nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. To ten
impresjonista, który obciął sobie ucho i lubił malować
słoneczniki. Taki rudy, z Holandii. Popularny. Ceniony.
Van Gogh popularny i ceniony przez
ogół jest dziś bez wątpienia. Pasja życia
pokazuje jednak, że nie było tak od początku. W książce Stone
pozwala zapoznać się ze sfabularyzowanym życiorysem artysty.
Poznajemy go, kiedy ma nieco powyżej dwudziestu lat i jest pierwszy
raz zakochany. Widzimy – tak, to dobre słowo, ale o tym za chwilę
– jak zaczyna swoją przygodę ze sztuką, przeżywamy z nim
zmagania z brakiem pieniędzy i uznania, w końcu wraz z jego bratem,
Theo, maszerujemy w kondukcie żałobnym za trumną Vincenta.
Nie trzeba być pasjonatem sztuki,
żeby ta powieść zainteresowała. Sam nieszczególnie potrafię
zachwycać się malarstwem i zdecydowanie bardziej uśmiechnięty
wychodzę z galerii handlowych niż sztuki. Nie umiem powiedzieć,
jak oddziałałaby na mnie Pasja życia,
gdybym potrafił bardziej wczuć się w rozmowy o malarstwie i sensie
sztuki. Umiem jednak powiedzieć, jak oddziałała na mnie – laika
w tej dziedzinie.
Była w porządku. Trzeba oddać
autorowi, że momentami lektura stawała się patrzeniem na obraz.
Stone malował słowami, dlatego bez oporów użyłem wcześniej
słowa widzimy. Sam
van Gogh stanowił wdzięczny temat. Był artystą, żył i myślał
jak artysta i w końcu umarł również jak – niestety – na
artystę przystało, w biedzie i obłędzie. O kimś takim można
było napisać dobrą książkę. I Stone zrobił to całkiem nieźle.
Na koniec jeszcze obrazek, którego nie widziałem od dawna, ale
przypomniał mi się dziś, przypadkiem, kiedy zerknąłem na
okładkę.
Tytuł:
Pasja życia
Autor:
Irving Stone
Wydawnictwo:
MUZA
Data
wydania: 2002
ISBN:
8373192921
Liczba
stron: 536