Recenzja #9 Książka,
której akcja osadzona jest w innym kraju
O rany, przebrnąłem.
Nie rozumiem, czym kieruje się osoba pisząca książkę opartą na
grze komputerowej. Rozumiem jednak, co kieruje człowiekiem, który
po taką pozycję sięga – a przynajmniej wiem, co przekonało do
tego mnie. Pomyślałem sobie, że skoro gra mi nie działa, a zawsze
chciałem, żeby działała, zadowolę się książką. W końcu
czytanie jest super i z powodzeniem może zastąpić gameplaying. Tak
myślałem. Teraz wiem, w jak dużym błędzie byłem.
Tworzenie powieści na podstawie gry może nie jest najgorszym
pomysłem. Najgorszym pomysłem jest tworzenie powieści, która
zdaje się kropka w kropkę odwzorowywać grę. W Assasin's Creed
nie było mi dane za bardzo pograć, nie dorobiłem się jeszcze
nowego komputera, ale nie potrzeba być ekspertem od serii, żeby
wyczuć, że powieść to wierne odwzorowanie gry. Czytamy przecież
książkę, w której główny bohater przede wszystkim biega i
wykonuje questy. Tu uratuje dziewczynkę, tu zdobędzie konia, tam
jeszcze zamieni z kimś kilka nieznaczących dla fabuły zdań – bo
kto inny go po prostu o to poprosił.
Same dialogi są zresztą straszne. Brzmią jak żywcem wycięte z
gry. Niestety, to co w grze się sprawdza – bo będąc graczem,
dobrze dać się ponieść patosowi i poczuć, że prowadzimy
postacią totalnego badassa, który przed cięciami ostrza zasłania
się sarkazmem, a jego pancerz zbudowany jest z pewności siebie –
na papierze nie wygląda już wcale tak dobrze. Ezio – główny
bohater – mówi jak heros z przeciętnego filmu sensacyjnego. I –
podobnie jak rzeczonej gwiazdy kina akcji – nie imają się go
żadne niebezpieczeństwa. Pokonuje w walce pięciu przeciwników
jednocześnie – notorycznie! - bo przecież co to dla asasyna.
W filmie to jeszcze jakoś wygląda.
Dobre ujęcie, niezłe efekty specjalne i proszę – mamy gniota,
którego da się obejrzeć. Tymczasem Assasin's Creed: Bractwo, to powieść, która nie
broni się nawet warsztatem. Zdania jakoś łączą się ze sobą i można doszukać się w tym wszystkim sensu, ale na próżno rozglądać się za zapadającymi w pamięć zdaniami, barwnymi metaforami czy ciekawymi sposobami na przedstawienie sceny.
Poprzeczki nie podnoszą także
używane notorycznie makaronizmy. Nigdy nie rozumiałem i nie
rozumiem do tej pory, po co wtrącać obce zdania do książkowych
wypowiedzi. O ile jeszcze w powieściach historycznych się to jakoś
broni – Polacy wtrącali łacinę, żeby być bardziej prestiżowymi
obywatelami – o tyle w beletrystyce tego typu, co Assasin's
Creed raczej boli. Bo po co to?
Trzeba podkreślić, że Włosi wtrącali w swoje wypowiedzi włoskie
słówka? NIESAMOWITE! Dlaczego bene
może zostać, ale ostrze
jest już przetłumaczone? Bo nikt nie zrozumie? Nie mogę się
oprzeć skojarzeniom z fankami mangi, piszącymi na forach posty
okraszone japońskimi wstawkami. Budzi to podobne zażenowanie.
Assassin's Creed non è un
buon libro! Czy jakoś tak.
Ale żeby nie było tu tak smutno i
ganiąco – mimo wszystko cieszę się, że takie książki
powstają. Lubię, kiedy ludzie czytają, a nie wszyscy mają od
dziecka taką zajawkę. Jeżeli chociaż jedno dziecko wejdzie z mamą
do Empiku i na widok znajomego skrytobójcy na okładce krzyknie
Mamo, mamo, patrz, to Ezio! Kup mi! -
a potem przeczyta tę książkę, będzie to swego rodzaju sukces.
Tytuł:
Assasin's Cred: Bractwo
Autor:
Oliver Bowden
Wydawnictwo:
Insignis
Data
wydania: 2011
ISBN:
9788361428374
Liczba
stron: 500