niedziela, 29 marca 2015

Oliver Bowden - Assasin's Creed: Bractwo

Recenzja #9 Książka, której akcja osadzona jest w innym kraju

O rany, przebrnąłem.
Nie rozumiem, czym kieruje się osoba pisząca książkę opartą na grze komputerowej. Rozumiem jednak, co kieruje człowiekiem, który po taką pozycję sięga – a przynajmniej wiem, co przekonało do tego mnie. Pomyślałem sobie, że skoro gra mi nie działa, a zawsze chciałem, żeby działała, zadowolę się książką. W końcu czytanie jest super i z powodzeniem może zastąpić gameplaying. Tak myślałem. Teraz wiem, w jak dużym błędzie byłem.



Tworzenie powieści na podstawie gry może nie jest najgorszym pomysłem. Najgorszym pomysłem jest tworzenie powieści, która zdaje się kropka w kropkę odwzorowywać grę. W Assasin's Creed nie było mi dane za bardzo pograć, nie dorobiłem się jeszcze nowego komputera, ale nie potrzeba być ekspertem od serii, żeby wyczuć, że powieść to wierne odwzorowanie gry. Czytamy przecież książkę, w której główny bohater przede wszystkim biega i wykonuje questy. Tu uratuje dziewczynkę, tu zdobędzie konia, tam jeszcze zamieni z kimś kilka nieznaczących dla fabuły zdań – bo kto inny go po prostu o to poprosił.

Same dialogi są zresztą straszne. Brzmią jak żywcem wycięte z gry. Niestety, to co w grze się sprawdza – bo będąc graczem, dobrze dać się ponieść patosowi i poczuć, że prowadzimy postacią totalnego badassa, który przed cięciami ostrza zasłania się sarkazmem, a jego pancerz zbudowany jest z pewności siebie – na papierze nie wygląda już wcale tak dobrze. Ezio – główny bohater – mówi jak heros z przeciętnego filmu sensacyjnego. I – podobnie jak rzeczonej gwiazdy kina akcji – nie imają się go żadne niebezpieczeństwa. Pokonuje w walce pięciu przeciwników jednocześnie – notorycznie! - bo przecież co to dla asasyna.
W filmie to jeszcze jakoś wygląda. Dobre ujęcie, niezłe efekty specjalne i proszę – mamy gniota, którego da się obejrzeć. Tymczasem Assasin's Creed: Bractwo, to powieść, która nie broni się nawet warsztatem. Zdania jakoś łączą się ze sobą i można doszukać się w tym wszystkim sensu, ale na próżno rozglądać się za zapadającymi w pamięć zdaniami, barwnymi metaforami czy ciekawymi sposobami na przedstawienie sceny.

Poprzeczki nie podnoszą także używane notorycznie makaronizmy. Nigdy nie rozumiałem i nie rozumiem do tej pory, po co wtrącać obce zdania do książkowych wypowiedzi. O ile jeszcze w powieściach historycznych się to jakoś broni – Polacy wtrącali łacinę, żeby być bardziej prestiżowymi obywatelami – o tyle w beletrystyce tego typu, co Assasin's Creed raczej boli. Bo po co to? Trzeba podkreślić, że Włosi wtrącali w swoje wypowiedzi włoskie słówka? NIESAMOWITE! Dlaczego bene może zostać, ale ostrze jest już przetłumaczone? Bo nikt nie zrozumie? Nie mogę się oprzeć skojarzeniom z fankami mangi, piszącymi na forach posty okraszone japońskimi wstawkami. Budzi to podobne zażenowanie.

Assassin's Creed non è un buon libro! Czy jakoś tak.

Ale żeby nie było tu tak smutno i ganiąco – mimo wszystko cieszę się, że takie książki powstają. Lubię, kiedy ludzie czytają, a nie wszyscy mają od dziecka taką zajawkę. Jeżeli chociaż jedno dziecko wejdzie z mamą do Empiku i na widok znajomego skrytobójcy na okładce krzyknie Mamo, mamo, patrz, to Ezio! Kup mi! - a potem przeczyta tę książkę, będzie to swego rodzaju sukces.

Tytuł: Assasin's Cred: Bractwo
Autor: Oliver Bowden
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 2011
ISBN: 9788361428374
Liczba stron: 500